wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 6

   Witajcie kochani :) 

   Tak jak obiecałyśmy, po dwóch tygodniach dodajemy nowy rozdział. Mamy nadzieję, że się spodoba i będziecie zadowoleni. Zapraszamy do czytania, i prosimy o komentarze :)

~***~

   1 miesiąc wcześniej...

   - Hermiona Granger... Hermiona Granger... Kto to może być? Hermiona Granger... – myślał.
Przemierzał korytarze pochłonięty swoimi myślami, gdy nagle natknął się na kogoś. Duży, szary kapelusz mignął mu przed oczami. Dopiero, gdy spojrzał w dół zauważył uśmiechniętą, lekko pyzatą twarz dyrektorki. Ubrana jak zwykle w rozciągnięty, za duży sweter, przechodziła między korytarzami pilnując porządku w szkole.
- Taak. Ona mogła by coś wiedzieć. Musi wiedzieć. – pomyślał gdy tylko ją zobaczył.
- Uważaj jak chodzisz młodzieńcze, mogłeś zrobić mi krzywdę. – powiedziała jak zawsze swoim rozbawionym głosem. O każdej porze dnia o nocy, stale jest miła. Przynajmniej dla niego. To już był wielki plus. We wszystkim mu pomoże, obojętnie o co by ją poprosił czy zapytał, zawsze mu dobrze doradzi. A on to wykorzystał.
- Bardzo przepraszam. – powiedział z udawanym smutkiem i skrępowaniem. – Mam jednak do Pani pewną prośbę, a raczej pytanie.
- Pytaj o wszystko chłopcze, a postaram Ci się pomóc.
- Ale nie tu. Nie chcę żeby ktoś mógł podsłuchać, a jest to dla mnie naprawdę bardzo ważne.
- Rozumiem. W takim razie zapraszam do mojego gabinetu. - odpowiedziała, a ciekawości malowała się na jej grubiutkiej twarzyczce. Szybko przeszli między niekończącymi się korytarzami oraz nie zliczonymi schodami. Po drodze starsza czarownica, uśmiechała się do wszystkich napotkanych portretów. Z tymi starszymi witała się przyjaźnie, a tuż przy wejściu do jej gabinetu ucięła sobie króciutką, lecz jakże pogodną pogawędkę z starym doświadczonym czarodziejem imieniem Elazar. Gdy dotarli na miejsce, lekko podirytowany młodzieniec usiadł naprzeciwko dyrektorki i z poważnym wyrazem twarzy zapytał:
- Kim jest Hermiona Granger?
Dyrektorce momentalnie zrzedła mina. Nie spodziewała się takiego pytania, mimo iż znała na nie odpowiedź.
- Pytam się jeszcze raz. Kim jest Hermiona Granger?
- Po co ci to wiedzieć, mój drogi? -  zapytała ostrzej, starając się dać chłopakowi do zrozumienia, iż nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z nim na ten temat.
- To mało istotne! – prawie krzyknął, za co po chwili się zgonił, bo mógł tylko pogorszyć sytuację, a odpowiedź jest dla niego naprawdę ważna. – Obiecała mi Pani, że mi pomoże. – powiedział już spokojniej, powoli wydychając powietrze.
- Czarodziejka nieczystej krwi. Potocznie szlama, czyli taka, jakich tu nie tolerujemy.
- Gdzie w takim razie uczęszcza do szkoły?
- Hogwart.
                                                                       
~***~

   Cztery, młode, piękne uczennice szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie, stały pod hotelem, niecierpliwie wyczekując nadejścia młodych mężczyzn.
- Yhh... gdzie oni się tak długo podziewają? - niecierpliwiła się Ruda, tupiąc przy tym nieznośnie nogą. Byli już dziesięć minut spóźnieni, a ona nie zamierzała przez jakichś spóźnialskich gości tracić czas na zabawę w najlepszym klubie w tej okolicy. Pochłonięta swoimi myślami nawet nie zauważyła, jak obok nich zmaterializowała się cała piątka przystojnych kolegów.
- Cześć - powiedzieli równocześnie.
- Wybaczcie nam to małe spóźnienie, ale musieliśmy coś załatwić. – powiedział z odrobiną zmieszania Erick.
- Małe?! Haha! Bardzo śmieszne! – obruszyła się młoda Weasley, mierząc Jacka niezbyt miłym spojrzeniem.
- Oj Ruda niezłość się już tak. Zobaczysz, że nie pożałujesz.
- Akurat! – krzyknęła ironicznie, jednak w głębi siebie bardzo ją zastanawiało co Jack ma na myśli, mówiąc ,,że nie pożałuję’’. Mimo pożerającej ją ciekawości, miała swój honor i nie zamierzała się o to dopytywać. W końcu i tak niedługo się o tym przekona. Chyba.
- To co? Możemy ruszać? – zapytał Erick, lustrując dziewczyny po kolei i zatrzymując swój wzrok na Hermionie. – Pięknie wyglądasz. – powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy, po czym dodał. – wszystkie wyglądacie pięknie. Na te słowa dziewczyny automatycznie się zarumieniły i kiwając geście podziękowania, skierowały się w stronę zamierzonego celu wraz z kolegami. Właśnie przemierzali spokojnie ulice pogrążonej w ciemnościach nocy, urokliwej Portugalii. Jak już wcześniej wspomniano, celem ich wędrówki był jeden z najbardziej znanych mugolskich klubów nocnych w tej wakacyjne mieścinie. Światła odbijające się od ciemnych budynków widać było już w połowie drogi, muzyka zaś mimo, że niemiłosiernie głośna nie odznaczała się tak strasznie.
Długa kolejka składająca się z młodych ludzi żądnych dobrej zabawy, czekała przed dość małym wejściem do zapewne dużego pomieszczenia. Przy czarnych dwuskrzydłowych drzwiach, stał potężny, czarnoskóry mężczyzna. Czarny podkoszulek idealnie opinał pokaźne mięśnie od pasa w górę, a biały napis: „OCHRONA” odznaczał się od reszty. Do tego idealnie dobrane również czarne jak słoma spodnie doskonale komponowały się z całością i nadawały dystansu do właściciela. Oczy natomiast całkowicie zasłonięte były czarnymi, zapewne drogimi okularami, dodając postaci ciutkę tajemniczości oraz dopełniając całokształt. Z daleka mężczyzna był dość przerażający.
Cztery przedstawicielki Hogwartu skierowały się na sam koniec ,,niekończącej’’ się kolejki.
- Ej kochane! A wy gdzie się wybieracie? – zawołał Peter, po któremu widać było, że z wielkim trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia gromkim śmiechem.
- No jak to gdzie? Do kolejnki. – powiedziała Lav takim tonem, jakby było to oczywiste.
Chłopak na to tylko się zaśmiał, jednak po chwili opanował się i powiedział.
- Bardzo mi przykro, ale dziś stanie w kolejce was nie obowiązuje. No chyba, że bardzo tego chcecie. – powiedział szczerząc się radośnie.
- Oczywiście, że nie! – zawołała Hermiona posyłając chłopakom piękny uśmiech.
- W takim razie prosimy za nami – dopowiedział już Erick kierując się wraz chłopakami w stronę wejścia, omijając kolejkę. Dziewczęta bez krzty zastanowienia poszły w ich ślady.
Rozmawiając ze sobą nawzajem nie dostrzegały pożądliwych męskich spojrzeń skierowanych w ich stronę. Gdy zrównały kroki z chłopakami, czarnoskóry mężczyzna stojący na początku wejścia i pełniący funkcję ochrony dostrzegł ich i powiedział:
- No w końcu jesteście, już myślałem, że zrezygnowaliście.
- No coś ty. O tym mogłeś sobie tylko pomarzyć. – odpowiedział Jack, podając sobie ręce w geście powitania.
- Wchodźcie, już wchodźcie. - powiedział niski, gardłowy głos ochroniarza.
W ramach podziękowania Jack tylko kiwnął głową i stając z boku, przepuścił dziewczyny przodem, których twarze wyrażały czysty szok.
Przechodząc obok reszty czekających, łapały zazdrosne spojrzenia wszystkich. Męskie odznaczały się jednak zwierzęcym pożądaniem, a damskie chęcią mordu.
Gryfonki i krukonka najwyraźniej nic sobie z tego nie robiły, ponieważ bez zastanowienia weszły na naprawdę dużą powierzchnię wręcz ociekającą kolorami. Czerwone, zielone, niebieskie, fioletowe, różowe, Merlin wie jeszcze jakie kolory mieniły się w oczach, nie dając umysłowi się skupić chociażby na sekundę. Głośna muzyka wręcz bębniła w uszach, a basy wydobywające się z wielkich głośników wprawiały w ruch butelki z alkoholem przy barze, sprawiając, że lekko drżały. Śliczna barmanka razem z przystojnym barmanem przygotowywali dla klubowiczów najróżniejsze drinki, o najpiękniejszych kolorach i najbardziej wymyślnych dodatkach. Dla odmiany można było też zamówić zwykłego drinka, tylko, żeby upić smutki czy bóle z całego dnia, a nie cieszyć oka. Było wszystko dla każdego.
- I co, zadowolone? – odezwał się po minutce ciszy Jack, ciekawy reakcji ze strony nastolatek.
- Bardzo! Jak ty to załatwiłeś? – zapytała od razu Gin. Było jej trochę głupio, że wcześniej tak na niego wyskoczyła za to spóźnienie. Teraz wiedziała dlaczego.
- Ma się te i owe znajomości – mówiąc to, puścił do Rudej perskie oczko, na co ta się tylko zarumieniła.
 Dość spora grupka znajomych ruszyła w stronę loży, która jak się później okazało, została już zarezerwowana przez mężczyzn.
Czerwono-czarne ściany nadawały idealnego nastroju w tej małej lecz urokliwej sali.
Przeźroczysta kotara dawała nikłe światło pochodzące z parkietu, także pomagała w podglądaniu dobrze bawiących się młodych ludzi. Znacznie większa część gości zajmowała swojej miejsce na parkiecie, tańcząc, ocierając się o innych oraz podśpiewując głośno słowa wydobywające się z głośników. Na każdej opisanej twarzy widniał ogromny uśmiech, od ucha do ucha. Trochę dalej przy długim drewnianym barze siedziało kilkoro również dobrze bawiących się przyjaciół, śmiejących się i oczywiście w dużych ilościach pochłaniających wysoko procentowy alkohol. 
Czarnoskóra dziewczyna o długich czarnych włosach, siedziała na kolanach przypadkowego mężczyzny, rozmawiając o niczym i ciesząc się swoją czwartą „Krwawą Mery”.
Kilka krzeseł dalej siedział przystojny, zielonooki mężczyzna topiący smutki w trzeciej szklance Whiskey.
Na parkiecie także wiele się działo. Ginny wraz z Jackiem tańczyła już drugą godzinę. Jej krwistoczerwona sukienka podwijała się z każdym ruchem, ukazują chłopakowi górną połowę ud. Piękne również „piekielne” włosy cudownie falowały się z każdym ruchem drobnego ciałka dziewczyny. Dalej, na tym samym parkiecie Luna ubrana w czarną, ściśle przylegającą do ciała krótką sukienkę tańczyła z Davidem. Jej blond włosy spięte w wysokiego koka, ślicznie jaśniały blaskiem. Szpilki, które były bardziej kolorowe niż cała sala, nieco przeszkadzały dziewczynie w jej nietypowym tańcu. Jednak ona nic sobie z tego nie robiąc, ściągnęła je, tańcząc z nimi w jednej ręce.
- Luna! Ja idę do toalety! – krzyknęła Hermiona, podchodząc do dziewczyny. Uśmiech dziewczynie nie schodził z twarzy, więc tylko pokiwała głową dając znak, że usłyszała.
Natomiast Lavender, jak przystało na jej osobę, podrywała nowo napotkanego, przystojnego chłopaka siedzącego przy barze. Jej granatowa, lśniąca sukienka ledwo zakrywająca pośladki. Miała dość duży dekolt, przez co mogła pokazać chłopakowi większość swoich atutów. Dziewczyny świetnie się bawiły, piły drinki, prawie w ogóle nie schodziły z parkietu, a co najważniejsze cały czas podłapywały to zazdrosne, to pożądliwe spojrzenia lub dla odmiany lekkie uśmieszki. Ten wieczór należał do nich.

~***~

- Hej, widziałyście gdzieś Mionkę? Nigdzie nie mogę jej znaleźć. – zapytał bezradnie Erick podchodząc do tańczących przyjaciółek Hermiony.
- Chyba poszła do łazienki, przynajmniej tak mówiła. – odpowiedziała Luna, przerywając swoje wygibasy i podchodząc bliżej Ericka, by móc go lepiej słyszeć. Przez muzykę, wydobywającą się z potężnych głośników, naprawdę  ledwo można było się dogadać.
- Pytam się, bo od dłuższego czasu jej nie widziałem. Dawno może poszła?
Luna po chwili zastanowienia, uzmysłowiła sobie, że tak. Lekko podenerwowana i zakłopotana tym, że nie zwróciła uwagi na długi brak nieobecności koleżanki, odpowiedziała:
- No jakieś trzydzieści minut temu. Ale nie zamartwiaj się, pomogę Ci jej szukać. Sala jest duża i zapełniona, na pewno jest gdzieś w tłumie i świetnie się bawi. – wypowiadała słowa, w które sama ledwo wierzyła, jednak chciała być dobrej myśli. Zauważyła, że Erick lekko się spiął. Było jej naprawdę strasznie wstyd. 
- Co on sobie teraz o niej pomyśli? I o reszcie dziewcząt? Żadna nie zwróciła uwagi na brak Hermiony. Żadna. A jeśli stało jej się coś złego? Nigdy sobie tego nie wybaczy. – pogrążona w swoich rozmyślaniach, nie spostrzegła, że obok zebrała się cała grupka znajomych. Wszyscy zaczęli rozważać gdzie mogła pójść jeszcze Hermiona, gdyż w łazience jej nie było. Po krótkiej wymianie zdań postanowili, że się rozdzielą, i w parach przeszukają cały klub wewnątrz ja i z zewnątrz.
- Ja pójdę z Luną przeszukać cały parter, ty – i tu wskazał na Petera – idź z Davidem i przeszukajcie całe pole oraz pobliską restaurację. Ginny i Jack, wy idźcie na piętro, tam jest jedna sala oraz balkon. Poszukajcie tam. A Lavender i Chris hmm... zobaczcie jeszcze raz do wszystkich łazienek, patrzcie po lożach, barach, pytajcie się ludzi czy jej nie widzieli. – rozkazał wszystkim Erick. – A. Miejcie włączone komórki, jeśli ktoś ją znajdzie niech natychmiast do mnie zadzwoni, a następnie do reszty. Wtedy ustalimy miejsce, gdzie się spotkamy. Mam nadzieję, że nie potrwa to długo, i szybko ją ktoś z nas znajdzie – powiedział jeszcze, by poprawić humor pozostałym, po czym pociągnął delikatnie Lunę za rękę i poszli na poszukiwania zguby. Po chwili cała reszta również się rozdzieliła i poszła w swoich kierunkach.

~***~

   Był zamaskowany. Cały. Od góry do samego dołu. Przemierzał niespokojnie ulice, by jak najprędzej znaleźć się u celu. Nie mógł jej teraz zgubić, kiedy tak prosto napatoczyła mu się przed nos. Był pewny, że to ona. W końcu nie spuszcza z niej oka już od jakiś 3 dni. Podsłuchał większość rozmów, więc ma tą pewność. Pewność, że to ta właściwa.
Gdy znalazł się na miejscu, było już późno, tak jak chciał. Po kolejce nie było ani śladu, więc świadków również nie było. W takim przypadku z ochroniarzem poradzi sobie bez najmniejszego problemu. Podszedł do drzwiczek i już miał wchodzić do środka, gdy zatrzymał go męski głos.
- A pan gdzie się wybiera? Już nikogo nie wpuszczamy. – powiedział złowrogo ochroniarz, tarasując mu przy tym drogę. Jednak na nim nie zrobiło to nawet najmniejszego wrażenia. Spodziewał się tego, więc był przygotowany. Skierował wzrok w stronę mężczyzny, wyciągając przy tym z tylnej kieszeni różdżkę i szepnął.
- Drętwota.
Po wypowiedzeniu formułki z różdżki wystrzelił strumień czerwonego światła. Ochroniarz momentalnie stracił przytomność. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Wszedł do wnętrza budynku. Tłumy ludzi bardzo utrudniały mu znalezieniu tej jednej.
Mimo to nie poddawał się, lecz działał. Z upływem czasu, w końcu udało mu się ją odnaleźć.

~***~

   Hermiona właśnie kończyła mycie rąk. Powolnym krokiem podeszła do automatycznej suszarki, żeby je troszkę podsuszyć. Gdy skończyła popchnęła lekko drzwi, wychodząc na zewnątrz. Szła powoli, odwracając się za siebie co jakiś czas. Czuła się bowiem bardzo nie swojo, zdawało jej się, że ktoś ją obserwuje.
Z małej torebeczki wyciągnęła swoją różdżkę, żeby choć trochę poczuć się bezpieczniej. Nie zważała na to czy ktoś może ją zobaczyć, teraz liczyło się tylko jej własne bezpieczeństwo.
Przechodząc niedaleko wielkiego lustra, wiszącego na ścianie. Kątem oka zauważyła jakiś ruch  za plecami. Szybko odwróciła się do oprawcy, lecz zanim zdołała wykonać jakikolwiek ruch została złapana w żelazne, męskie ramiona.
- Siedź cicho i nawet nie próbuj krzyczeć, bo nic to nie da. – powiedział i wyciągając różdżkę, z szyderczym uśmieszkiem rzucił – Silencio. Zdejmę je z ciebie dopiero wtedy, gdy będziemy na miejscu.

~***~

   Blond włosy arystokrata przechodził właśnie przez leśne dróżki, myśląc o swoim dawnym postępowaniu. Nienawidził, brzydził się szlamami i zdrajcami krwi, ale to nie była nienawiść wrodzona, tylko nabyta. Sprawcą takiego a nie innego postępowania, był nie kto inny jak ojciec młodego chłopaka - Lucjusz Malfoy - wśród czarodziei znany jako najbardziej bezduszny, sadystyczny pogromca szlam i tego typu ludzi. Dla niego to było nic. Jedno wielkie zero. Nigdy nie interesował się losem syna, obchodziły go tylko galeony, których i tak miał pod dostatkiem oraz posłuszeństwo Czarnemu Panu.
Dlatego nikt nie powinien się dziwić dlaczego Draco jest taki, a nie inny.
- Aaaaa! – ponure przemyślenia, młodego czarodzieja przerwał przerażony, damski krzyk.
Smok bez najmniejszego zastanowienia udał się w tamtym kierunku.
- Błagam! – kolejny mrożący krew w żyłach krzyk dziewczyny, tym razem przemieszany ze szlochem, który był jakoś dziwnie przytłumiony.
Blondyn nie czekając na nic więcej, przyśpieszył kroku by jak najszybciej być przy dziewczynie. Nie zważał na gałęzie, które uderzając o jego nieskazitelną twarz zostawiały na niej krwawe smugi. Nie zważał na błoto, które brudziło jego białe jak śnieg spodnie.
Po prostu biegł pomóc dziewczynie w potrzebie. Nie wiedział kim może być ta młoda kobieta, ale postanowił, że bez względu na wszystko jej pomoże. Tym różnił się od swojego ojca.
 Przedzierając się przez chaszcze, w krótkim czasie dostał się na małą polankę.
Chłopak widząc co dzieje się tuż pod jego nosem, przystanął przerażony. Bowiem, na środku polanki leżała dziwnie znajoma kobieca sylwetka. Nad przerażoną osóbką pochylała się zamaskowana postać. Z postury można było spokojnie wywnioskować, iż jest to mężczyzna.
Czarno, w niektórych miejscach biała maska, zasłaniała całkowicie twarz zbrodniarza. Jedyne co można było dostrzec, to intensywnie zielone, piękne oczy chłopaka. W tym momencie walczące ze stalowymi oczami jasnowłosego arystokraty.
Dziewczyna nie odwróciła głowy w stronę przybysza, zapewne zbyt przerażona sytuacją w jakiej się znalazła. Z tej przyczyny Draco nie mógł dokładnie widzieć jej twarzy.
Jednak doskonale zdawał sobie sprawę, kto jest ofiarą zielonookiego.
Dobrze poznał burze czekoladowych loków i bladą jak porcelana cerę dziewczyny.
Jednak Dracze nadal uparcie stał na swoim miejscu, przyglądając się z niemym przerażeniem sytuacji. Przeżywał wewnętrzną walkę.
- To szlama – jedno z wielu zdań odbijających się od ścian umysłu chłopaka, które wcale nie pomagają w zaistniałej sytuacji.