wtorek, 8 kwietnia 2014

Rozdział 6

   Witajcie kochani :) 

   Tak jak obiecałyśmy, po dwóch tygodniach dodajemy nowy rozdział. Mamy nadzieję, że się spodoba i będziecie zadowoleni. Zapraszamy do czytania, i prosimy o komentarze :)

~***~

   1 miesiąc wcześniej...

   - Hermiona Granger... Hermiona Granger... Kto to może być? Hermiona Granger... – myślał.
Przemierzał korytarze pochłonięty swoimi myślami, gdy nagle natknął się na kogoś. Duży, szary kapelusz mignął mu przed oczami. Dopiero, gdy spojrzał w dół zauważył uśmiechniętą, lekko pyzatą twarz dyrektorki. Ubrana jak zwykle w rozciągnięty, za duży sweter, przechodziła między korytarzami pilnując porządku w szkole.
- Taak. Ona mogła by coś wiedzieć. Musi wiedzieć. – pomyślał gdy tylko ją zobaczył.
- Uważaj jak chodzisz młodzieńcze, mogłeś zrobić mi krzywdę. – powiedziała jak zawsze swoim rozbawionym głosem. O każdej porze dnia o nocy, stale jest miła. Przynajmniej dla niego. To już był wielki plus. We wszystkim mu pomoże, obojętnie o co by ją poprosił czy zapytał, zawsze mu dobrze doradzi. A on to wykorzystał.
- Bardzo przepraszam. – powiedział z udawanym smutkiem i skrępowaniem. – Mam jednak do Pani pewną prośbę, a raczej pytanie.
- Pytaj o wszystko chłopcze, a postaram Ci się pomóc.
- Ale nie tu. Nie chcę żeby ktoś mógł podsłuchać, a jest to dla mnie naprawdę bardzo ważne.
- Rozumiem. W takim razie zapraszam do mojego gabinetu. - odpowiedziała, a ciekawości malowała się na jej grubiutkiej twarzyczce. Szybko przeszli między niekończącymi się korytarzami oraz nie zliczonymi schodami. Po drodze starsza czarownica, uśmiechała się do wszystkich napotkanych portretów. Z tymi starszymi witała się przyjaźnie, a tuż przy wejściu do jej gabinetu ucięła sobie króciutką, lecz jakże pogodną pogawędkę z starym doświadczonym czarodziejem imieniem Elazar. Gdy dotarli na miejsce, lekko podirytowany młodzieniec usiadł naprzeciwko dyrektorki i z poważnym wyrazem twarzy zapytał:
- Kim jest Hermiona Granger?
Dyrektorce momentalnie zrzedła mina. Nie spodziewała się takiego pytania, mimo iż znała na nie odpowiedź.
- Pytam się jeszcze raz. Kim jest Hermiona Granger?
- Po co ci to wiedzieć, mój drogi? -  zapytała ostrzej, starając się dać chłopakowi do zrozumienia, iż nie ma najmniejszej ochoty rozmawiać z nim na ten temat.
- To mało istotne! – prawie krzyknął, za co po chwili się zgonił, bo mógł tylko pogorszyć sytuację, a odpowiedź jest dla niego naprawdę ważna. – Obiecała mi Pani, że mi pomoże. – powiedział już spokojniej, powoli wydychając powietrze.
- Czarodziejka nieczystej krwi. Potocznie szlama, czyli taka, jakich tu nie tolerujemy.
- Gdzie w takim razie uczęszcza do szkoły?
- Hogwart.
                                                                       
~***~

   Cztery, młode, piękne uczennice szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie, stały pod hotelem, niecierpliwie wyczekując nadejścia młodych mężczyzn.
- Yhh... gdzie oni się tak długo podziewają? - niecierpliwiła się Ruda, tupiąc przy tym nieznośnie nogą. Byli już dziesięć minut spóźnieni, a ona nie zamierzała przez jakichś spóźnialskich gości tracić czas na zabawę w najlepszym klubie w tej okolicy. Pochłonięta swoimi myślami nawet nie zauważyła, jak obok nich zmaterializowała się cała piątka przystojnych kolegów.
- Cześć - powiedzieli równocześnie.
- Wybaczcie nam to małe spóźnienie, ale musieliśmy coś załatwić. – powiedział z odrobiną zmieszania Erick.
- Małe?! Haha! Bardzo śmieszne! – obruszyła się młoda Weasley, mierząc Jacka niezbyt miłym spojrzeniem.
- Oj Ruda niezłość się już tak. Zobaczysz, że nie pożałujesz.
- Akurat! – krzyknęła ironicznie, jednak w głębi siebie bardzo ją zastanawiało co Jack ma na myśli, mówiąc ,,że nie pożałuję’’. Mimo pożerającej ją ciekawości, miała swój honor i nie zamierzała się o to dopytywać. W końcu i tak niedługo się o tym przekona. Chyba.
- To co? Możemy ruszać? – zapytał Erick, lustrując dziewczyny po kolei i zatrzymując swój wzrok na Hermionie. – Pięknie wyglądasz. – powiedziała z wielkim uśmiechem na twarzy, po czym dodał. – wszystkie wyglądacie pięknie. Na te słowa dziewczyny automatycznie się zarumieniły i kiwając geście podziękowania, skierowały się w stronę zamierzonego celu wraz z kolegami. Właśnie przemierzali spokojnie ulice pogrążonej w ciemnościach nocy, urokliwej Portugalii. Jak już wcześniej wspomniano, celem ich wędrówki był jeden z najbardziej znanych mugolskich klubów nocnych w tej wakacyjne mieścinie. Światła odbijające się od ciemnych budynków widać było już w połowie drogi, muzyka zaś mimo, że niemiłosiernie głośna nie odznaczała się tak strasznie.
Długa kolejka składająca się z młodych ludzi żądnych dobrej zabawy, czekała przed dość małym wejściem do zapewne dużego pomieszczenia. Przy czarnych dwuskrzydłowych drzwiach, stał potężny, czarnoskóry mężczyzna. Czarny podkoszulek idealnie opinał pokaźne mięśnie od pasa w górę, a biały napis: „OCHRONA” odznaczał się od reszty. Do tego idealnie dobrane również czarne jak słoma spodnie doskonale komponowały się z całością i nadawały dystansu do właściciela. Oczy natomiast całkowicie zasłonięte były czarnymi, zapewne drogimi okularami, dodając postaci ciutkę tajemniczości oraz dopełniając całokształt. Z daleka mężczyzna był dość przerażający.
Cztery przedstawicielki Hogwartu skierowały się na sam koniec ,,niekończącej’’ się kolejki.
- Ej kochane! A wy gdzie się wybieracie? – zawołał Peter, po któremu widać było, że z wielkim trudem powstrzymuje się od wybuchnięcia gromkim śmiechem.
- No jak to gdzie? Do kolejnki. – powiedziała Lav takim tonem, jakby było to oczywiste.
Chłopak na to tylko się zaśmiał, jednak po chwili opanował się i powiedział.
- Bardzo mi przykro, ale dziś stanie w kolejce was nie obowiązuje. No chyba, że bardzo tego chcecie. – powiedział szczerząc się radośnie.
- Oczywiście, że nie! – zawołała Hermiona posyłając chłopakom piękny uśmiech.
- W takim razie prosimy za nami – dopowiedział już Erick kierując się wraz chłopakami w stronę wejścia, omijając kolejkę. Dziewczęta bez krzty zastanowienia poszły w ich ślady.
Rozmawiając ze sobą nawzajem nie dostrzegały pożądliwych męskich spojrzeń skierowanych w ich stronę. Gdy zrównały kroki z chłopakami, czarnoskóry mężczyzna stojący na początku wejścia i pełniący funkcję ochrony dostrzegł ich i powiedział:
- No w końcu jesteście, już myślałem, że zrezygnowaliście.
- No coś ty. O tym mogłeś sobie tylko pomarzyć. – odpowiedział Jack, podając sobie ręce w geście powitania.
- Wchodźcie, już wchodźcie. - powiedział niski, gardłowy głos ochroniarza.
W ramach podziękowania Jack tylko kiwnął głową i stając z boku, przepuścił dziewczyny przodem, których twarze wyrażały czysty szok.
Przechodząc obok reszty czekających, łapały zazdrosne spojrzenia wszystkich. Męskie odznaczały się jednak zwierzęcym pożądaniem, a damskie chęcią mordu.
Gryfonki i krukonka najwyraźniej nic sobie z tego nie robiły, ponieważ bez zastanowienia weszły na naprawdę dużą powierzchnię wręcz ociekającą kolorami. Czerwone, zielone, niebieskie, fioletowe, różowe, Merlin wie jeszcze jakie kolory mieniły się w oczach, nie dając umysłowi się skupić chociażby na sekundę. Głośna muzyka wręcz bębniła w uszach, a basy wydobywające się z wielkich głośników wprawiały w ruch butelki z alkoholem przy barze, sprawiając, że lekko drżały. Śliczna barmanka razem z przystojnym barmanem przygotowywali dla klubowiczów najróżniejsze drinki, o najpiękniejszych kolorach i najbardziej wymyślnych dodatkach. Dla odmiany można było też zamówić zwykłego drinka, tylko, żeby upić smutki czy bóle z całego dnia, a nie cieszyć oka. Było wszystko dla każdego.
- I co, zadowolone? – odezwał się po minutce ciszy Jack, ciekawy reakcji ze strony nastolatek.
- Bardzo! Jak ty to załatwiłeś? – zapytała od razu Gin. Było jej trochę głupio, że wcześniej tak na niego wyskoczyła za to spóźnienie. Teraz wiedziała dlaczego.
- Ma się te i owe znajomości – mówiąc to, puścił do Rudej perskie oczko, na co ta się tylko zarumieniła.
 Dość spora grupka znajomych ruszyła w stronę loży, która jak się później okazało, została już zarezerwowana przez mężczyzn.
Czerwono-czarne ściany nadawały idealnego nastroju w tej małej lecz urokliwej sali.
Przeźroczysta kotara dawała nikłe światło pochodzące z parkietu, także pomagała w podglądaniu dobrze bawiących się młodych ludzi. Znacznie większa część gości zajmowała swojej miejsce na parkiecie, tańcząc, ocierając się o innych oraz podśpiewując głośno słowa wydobywające się z głośników. Na każdej opisanej twarzy widniał ogromny uśmiech, od ucha do ucha. Trochę dalej przy długim drewnianym barze siedziało kilkoro również dobrze bawiących się przyjaciół, śmiejących się i oczywiście w dużych ilościach pochłaniających wysoko procentowy alkohol. 
Czarnoskóra dziewczyna o długich czarnych włosach, siedziała na kolanach przypadkowego mężczyzny, rozmawiając o niczym i ciesząc się swoją czwartą „Krwawą Mery”.
Kilka krzeseł dalej siedział przystojny, zielonooki mężczyzna topiący smutki w trzeciej szklance Whiskey.
Na parkiecie także wiele się działo. Ginny wraz z Jackiem tańczyła już drugą godzinę. Jej krwistoczerwona sukienka podwijała się z każdym ruchem, ukazują chłopakowi górną połowę ud. Piękne również „piekielne” włosy cudownie falowały się z każdym ruchem drobnego ciałka dziewczyny. Dalej, na tym samym parkiecie Luna ubrana w czarną, ściśle przylegającą do ciała krótką sukienkę tańczyła z Davidem. Jej blond włosy spięte w wysokiego koka, ślicznie jaśniały blaskiem. Szpilki, które były bardziej kolorowe niż cała sala, nieco przeszkadzały dziewczynie w jej nietypowym tańcu. Jednak ona nic sobie z tego nie robiąc, ściągnęła je, tańcząc z nimi w jednej ręce.
- Luna! Ja idę do toalety! – krzyknęła Hermiona, podchodząc do dziewczyny. Uśmiech dziewczynie nie schodził z twarzy, więc tylko pokiwała głową dając znak, że usłyszała.
Natomiast Lavender, jak przystało na jej osobę, podrywała nowo napotkanego, przystojnego chłopaka siedzącego przy barze. Jej granatowa, lśniąca sukienka ledwo zakrywająca pośladki. Miała dość duży dekolt, przez co mogła pokazać chłopakowi większość swoich atutów. Dziewczyny świetnie się bawiły, piły drinki, prawie w ogóle nie schodziły z parkietu, a co najważniejsze cały czas podłapywały to zazdrosne, to pożądliwe spojrzenia lub dla odmiany lekkie uśmieszki. Ten wieczór należał do nich.

~***~

- Hej, widziałyście gdzieś Mionkę? Nigdzie nie mogę jej znaleźć. – zapytał bezradnie Erick podchodząc do tańczących przyjaciółek Hermiony.
- Chyba poszła do łazienki, przynajmniej tak mówiła. – odpowiedziała Luna, przerywając swoje wygibasy i podchodząc bliżej Ericka, by móc go lepiej słyszeć. Przez muzykę, wydobywającą się z potężnych głośników, naprawdę  ledwo można było się dogadać.
- Pytam się, bo od dłuższego czasu jej nie widziałem. Dawno może poszła?
Luna po chwili zastanowienia, uzmysłowiła sobie, że tak. Lekko podenerwowana i zakłopotana tym, że nie zwróciła uwagi na długi brak nieobecności koleżanki, odpowiedziała:
- No jakieś trzydzieści minut temu. Ale nie zamartwiaj się, pomogę Ci jej szukać. Sala jest duża i zapełniona, na pewno jest gdzieś w tłumie i świetnie się bawi. – wypowiadała słowa, w które sama ledwo wierzyła, jednak chciała być dobrej myśli. Zauważyła, że Erick lekko się spiął. Było jej naprawdę strasznie wstyd. 
- Co on sobie teraz o niej pomyśli? I o reszcie dziewcząt? Żadna nie zwróciła uwagi na brak Hermiony. Żadna. A jeśli stało jej się coś złego? Nigdy sobie tego nie wybaczy. – pogrążona w swoich rozmyślaniach, nie spostrzegła, że obok zebrała się cała grupka znajomych. Wszyscy zaczęli rozważać gdzie mogła pójść jeszcze Hermiona, gdyż w łazience jej nie było. Po krótkiej wymianie zdań postanowili, że się rozdzielą, i w parach przeszukają cały klub wewnątrz ja i z zewnątrz.
- Ja pójdę z Luną przeszukać cały parter, ty – i tu wskazał na Petera – idź z Davidem i przeszukajcie całe pole oraz pobliską restaurację. Ginny i Jack, wy idźcie na piętro, tam jest jedna sala oraz balkon. Poszukajcie tam. A Lavender i Chris hmm... zobaczcie jeszcze raz do wszystkich łazienek, patrzcie po lożach, barach, pytajcie się ludzi czy jej nie widzieli. – rozkazał wszystkim Erick. – A. Miejcie włączone komórki, jeśli ktoś ją znajdzie niech natychmiast do mnie zadzwoni, a następnie do reszty. Wtedy ustalimy miejsce, gdzie się spotkamy. Mam nadzieję, że nie potrwa to długo, i szybko ją ktoś z nas znajdzie – powiedział jeszcze, by poprawić humor pozostałym, po czym pociągnął delikatnie Lunę za rękę i poszli na poszukiwania zguby. Po chwili cała reszta również się rozdzieliła i poszła w swoich kierunkach.

~***~

   Był zamaskowany. Cały. Od góry do samego dołu. Przemierzał niespokojnie ulice, by jak najprędzej znaleźć się u celu. Nie mógł jej teraz zgubić, kiedy tak prosto napatoczyła mu się przed nos. Był pewny, że to ona. W końcu nie spuszcza z niej oka już od jakiś 3 dni. Podsłuchał większość rozmów, więc ma tą pewność. Pewność, że to ta właściwa.
Gdy znalazł się na miejscu, było już późno, tak jak chciał. Po kolejce nie było ani śladu, więc świadków również nie było. W takim przypadku z ochroniarzem poradzi sobie bez najmniejszego problemu. Podszedł do drzwiczek i już miał wchodzić do środka, gdy zatrzymał go męski głos.
- A pan gdzie się wybiera? Już nikogo nie wpuszczamy. – powiedział złowrogo ochroniarz, tarasując mu przy tym drogę. Jednak na nim nie zrobiło to nawet najmniejszego wrażenia. Spodziewał się tego, więc był przygotowany. Skierował wzrok w stronę mężczyzny, wyciągając przy tym z tylnej kieszeni różdżkę i szepnął.
- Drętwota.
Po wypowiedzeniu formułki z różdżki wystrzelił strumień czerwonego światła. Ochroniarz momentalnie stracił przytomność. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Wszedł do wnętrza budynku. Tłumy ludzi bardzo utrudniały mu znalezieniu tej jednej.
Mimo to nie poddawał się, lecz działał. Z upływem czasu, w końcu udało mu się ją odnaleźć.

~***~

   Hermiona właśnie kończyła mycie rąk. Powolnym krokiem podeszła do automatycznej suszarki, żeby je troszkę podsuszyć. Gdy skończyła popchnęła lekko drzwi, wychodząc na zewnątrz. Szła powoli, odwracając się za siebie co jakiś czas. Czuła się bowiem bardzo nie swojo, zdawało jej się, że ktoś ją obserwuje.
Z małej torebeczki wyciągnęła swoją różdżkę, żeby choć trochę poczuć się bezpieczniej. Nie zważała na to czy ktoś może ją zobaczyć, teraz liczyło się tylko jej własne bezpieczeństwo.
Przechodząc niedaleko wielkiego lustra, wiszącego na ścianie. Kątem oka zauważyła jakiś ruch  za plecami. Szybko odwróciła się do oprawcy, lecz zanim zdołała wykonać jakikolwiek ruch została złapana w żelazne, męskie ramiona.
- Siedź cicho i nawet nie próbuj krzyczeć, bo nic to nie da. – powiedział i wyciągając różdżkę, z szyderczym uśmieszkiem rzucił – Silencio. Zdejmę je z ciebie dopiero wtedy, gdy będziemy na miejscu.

~***~

   Blond włosy arystokrata przechodził właśnie przez leśne dróżki, myśląc o swoim dawnym postępowaniu. Nienawidził, brzydził się szlamami i zdrajcami krwi, ale to nie była nienawiść wrodzona, tylko nabyta. Sprawcą takiego a nie innego postępowania, był nie kto inny jak ojciec młodego chłopaka - Lucjusz Malfoy - wśród czarodziei znany jako najbardziej bezduszny, sadystyczny pogromca szlam i tego typu ludzi. Dla niego to było nic. Jedno wielkie zero. Nigdy nie interesował się losem syna, obchodziły go tylko galeony, których i tak miał pod dostatkiem oraz posłuszeństwo Czarnemu Panu.
Dlatego nikt nie powinien się dziwić dlaczego Draco jest taki, a nie inny.
- Aaaaa! – ponure przemyślenia, młodego czarodzieja przerwał przerażony, damski krzyk.
Smok bez najmniejszego zastanowienia udał się w tamtym kierunku.
- Błagam! – kolejny mrożący krew w żyłach krzyk dziewczyny, tym razem przemieszany ze szlochem, który był jakoś dziwnie przytłumiony.
Blondyn nie czekając na nic więcej, przyśpieszył kroku by jak najszybciej być przy dziewczynie. Nie zważał na gałęzie, które uderzając o jego nieskazitelną twarz zostawiały na niej krwawe smugi. Nie zważał na błoto, które brudziło jego białe jak śnieg spodnie.
Po prostu biegł pomóc dziewczynie w potrzebie. Nie wiedział kim może być ta młoda kobieta, ale postanowił, że bez względu na wszystko jej pomoże. Tym różnił się od swojego ojca.
 Przedzierając się przez chaszcze, w krótkim czasie dostał się na małą polankę.
Chłopak widząc co dzieje się tuż pod jego nosem, przystanął przerażony. Bowiem, na środku polanki leżała dziwnie znajoma kobieca sylwetka. Nad przerażoną osóbką pochylała się zamaskowana postać. Z postury można było spokojnie wywnioskować, iż jest to mężczyzna.
Czarno, w niektórych miejscach biała maska, zasłaniała całkowicie twarz zbrodniarza. Jedyne co można było dostrzec, to intensywnie zielone, piękne oczy chłopaka. W tym momencie walczące ze stalowymi oczami jasnowłosego arystokraty.
Dziewczyna nie odwróciła głowy w stronę przybysza, zapewne zbyt przerażona sytuacją w jakiej się znalazła. Z tej przyczyny Draco nie mógł dokładnie widzieć jej twarzy.
Jednak doskonale zdawał sobie sprawę, kto jest ofiarą zielonookiego.
Dobrze poznał burze czekoladowych loków i bladą jak porcelana cerę dziewczyny.
Jednak Dracze nadal uparcie stał na swoim miejscu, przyglądając się z niemym przerażeniem sytuacji. Przeżywał wewnętrzną walkę.
- To szlama – jedno z wielu zdań odbijających się od ścian umysłu chłopaka, które wcale nie pomagają w zaistniałej sytuacji.


wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 5

  Witamy :)

  No i powstał kolejny rozdział. Jak widać został zmieniony również szablon bloga. Nam osobiście bardziej przypadł do gustu, nie wiemy jak wam. Ale możecie swoją opinię napisać w komentarzu. Z wielką chęcią dowiemy się co o nim sądzicie.
Zapraszamy do czytania i komentowania! Pozdrawiamy :)

~***~

   Po krótkim zapoznaniu się, dziewczęta razem z nowo poznanymi chłopakami swobodnie rozmawiały.
- Eh, a mamy taką prośbę. Bo my nie umiemy grać w siatkówkę. Moglibyście wytłumaczyć nam zasady tej gry? – zapytała wyraźnie zmieszana swoją niewiedzą Lav.
- Mam rozumieć, że nie umiecie grać w siatkę? – zapytał doszczętnie zaskoczony Peter.
- No niby tak. Bo ten… tego… my nigdy w to nie grałyśmy. - dodała Ginny.
Na twarzach chłopaków dało się odczytać jedynie bezgraniczny szok.
- Ja pierdziele, chłopaki, trzeba te ślicznotki jak najszybciej nauczyć grać, przecież tak nie może być. Chris wytłumacz pokrótce zasady. - powiedział Erick.
- Gramy do 25 punktów – jeden set. Żeby zakończyć mecz jedna z drużyn musi mieć przewagę dwóch punktów. Hmm… drużyna ogólnie składa się  z 6 osób. Odbić można tylko trzy razy z jednym serwisem. Za trzecim razem piłka przechodzi na drugą stronę. Co tam jeszcze… no i przejścia, auty, pola to już wytłumaczę wam w trakcie gry. – zakończył swój wywód z szerokim uśmiechem, ukazując światu rządek pięknych, perłowo białych ząbków.
- A więc zasady kojarzycie, teraz przejdziemy do gry. Ja i Jack razem z trzema pięknościami będziemy w jednej drużynie, a jedna z was przejdzie do reszty chłopaków. – Zapowiedział z uśmiechem Peter. Jako pierwsza zgłosiła się Hermiona, więc to ona przeszła do trójki chłopaków. Jednocześnie grała przeciwko swoim przyjaciółkom.
- Tej to dobrze. - mruknęła cicho Lav do Ginny, kiedy ta przechodziła przez siatkę.
- Gotowe? – zapytał Erick z wypisanym uśmiechem na twarzy. 
- No jasne! – wykrzyknęły na raz wszystkie dziewczyny, ustawiając się na swoich pozycjach.
Chłopak o śniadej karnacji lekko podrzucił piłkę do góry na wysokość wyciągniętej w górę ręki. Zrobił trzy precyzyjne kroki, podskoczył i z dość dużą siłą posłał piłkę na linię autu po przeciwnej stronie siatki. Piłka ledwo dotknęła niebieskiej tasiemki.
- Linia! – wykrzyknął David.
- Sam jesteś linia! Aut był! – Peter tylko pokiwał głową i posłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. - Głąb - dodał pod nosem.
- Dziewczyny jeśli piłka spadnie na linię jest pole, czyli punkt dla drużyny, która jest po przeciwnej stronie dla niej. –wytłumaczył szybko chłopak od zasad.
- 0:1 dla chłopaków i Miony. – krzyknął Jack, po czym puścił perskie oczko do trzech dziewczyn stojących smutno na boisku.
Peter gwizdnął na dwóch palcach, dając tym samym znak chłopakowi żeby powtórzył serwis.
Chłopak zrobił dokładnie to samo co wcześniej, jednak tym razem piłka poleciała prosto na Ginny. Ta przestraszona szybkością  z jaką piłka leciała na jej twarz, starała się odbić ją sposobem górnym. Coś jej nie wyszło i plażówka przeleciała prosto przez jej ręce trafiając chłopaka stojącego za nią w głowę. Ten zaś, nie spodziewając się takiego obrotu sytuacji upadł na ziemię ze zdziwioną miną. Wszyscy oprócz zaskoczonego chłopaka wybuchli donośnym śmiechem.
- Hej, nic ci nie jest? – zapytała Ginny, śmiejąc się w niebogłosy.
- Nie nic, jest spoko. – odpowiedział a jego usta rozciągnęły się w chytrym uśmiechu. – Pomożesz mi? – zapytał słodko, wystawiając do rudej prawą rękę.
- Okej – odpowiedziała dziewczyna momentalnie poważniejąc. Podała rękę chłopakowi, a ten pociągnął ją do siebie na gorący, złoty piasek. Dziewczyna straciła równowagę, równocześnie przewracając się na Jacka. Młody mężczyzna odwrócił się tak, że teraz to on był nad nią. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i nabrał trochę piasku do wolnej dłoni.
- Hej, hej, hej, już dobrze. Przepraszam, wiesz, że nie chciałam. – powiedziała słodko, widząc zamiary chłopaka.
- Nie chciałaś powiadasz? No dobra to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale żeby śmiać się tak z czyjegoś nieszczęścia? Nie ładnie. – teatralnie zacmokał z dezaprobatą, kiwając przy tym głową.
- Ale to nie ja… no wiesz, to tak samo. Siła wyższa i takie tam. – Ginny starała się bronić choć wychodziło jej to dość nieudolnie.
- Siła wyższa powiadasz… - chłopak udał, że się zastanawia nad tymi słowami. – Coś mi się obiło o uszy. – powiedział po czym cały piasek wtarł w rude włosy koleżanki. – A, już wiem, to jest ta siła wyższa. – powiedział, po czym śmiechem dołączył do innych. Nawet Gin po chwili udawania obrażonej zaczęła śmiać się w najlepsze.
- Dopiero co myłam włosy! – powiedziała udając skrajnie załamaną.
- Jeśli chcesz, to teraz ja ci mogę pomóc myć włosy. – odpowiedział Jack poruszając sugestywnie brwiami.
- Zboczeniec. – mruknęła tylko cicho Wiewiórka.
- Mówiłaś coś kochaniutka? – zapytał chwytając się za ucho.
- Nic, nic – odpowiedziała cicho.
Dalszą rozmowę zakłócił pisk Luny. Dziewczyna zaczęła wskazywać palcem w kierunku wielkiego, dmuchanego zamku na piasku. Jej reakcja mogła być uważana za przejaw strachu, chłopcy zinterpretowali ją jednak na korzyść podekscytowania.
- Luna? – zapytała Hermiona głosem doświadczonego psychologa.
- Patrz dziewczyno! – powiedziała tylko, po czym dalej się śmiała, wymachując rękoma.
Miona powoli odwróciła głowę we wskazanym wcześniej kierunku. Jej oczom ukazało się wielkie dmuchane coś. Kształtem przypominało zamek. Czerwone, wielkie cztery wieże pięknie komponowały się z zielenią na niższych poziomach. Wszystko pokrywały różnokolorowe kropki.
- Luna! To zamek dla dzieci! – krzyknęła rozentuzjowana czekoladowooka szatynka.
- No i co z tego? – zapytała głupio Lun. – Chcę się zabawić!
- No właśnie, chodźcie, szybko! – dodała jeszcze Ginny.
- Hahah, chłopaki idziecie z nami? – zapytała resztę Lavender.
- No jasne, że idziemy maleńka. – powiedział Chris puszczając perskie oczko do Lav, ta spłonęła wręcz bordowym rumieńcem.
- No dobra już, to chodźmy na ten zamek. – powiedziała Herm, z wesołym błyskiem w oku.
Dziewczęta razem z chłopakami ruszyli biegiem w stronę plażowej atrakcji.

~***~

   W tle grała wakacyjna muzyka klubowa, niedaleko ludzie bawili się, tańczyli i śmiali. 
W jednym z najsłynniejszych mugolskich, plażowych klubów przy barze siedziała dwójka młodych, przystojnych mężczyzn.
Wysoki, emanujący dumą zapewne tleniony blondyn, siedział swobodnie na krześle popijając czystą i rozmawiając ze swoim najlepszym czarnoskórym przyjacielem.
Jego szare oczy oceniały każdą dziewczynę po kolei.
- Za chuda, za brzydka, za niska, za wysoka. - nie zdawał sobie sprawy, że każda dziewczyna była idealna. On wyszukiwał wad, by pokazać samemu sobie, iż mugolki są nic nie warte.
- Chłopie, już dość! Idziemy na plażę! – myśli blond arystokraty zostały przerwane przez głos jego najlepszego przyjaciela.
Po jeszcze dwóch kolejkach i lekkiej wymianie zdań. Dwójka przyjaciół wyszła z klubu z szerokimi uśmiechami na twarzy.
- To gdzie teraz stary? – zapytał spokojnie Draco. Na jego twarzy wreszcie nie było nie potrzebnej nikomu maski. Twarz chłopaka wyrażała jedynie radość z życia i relaks z wakacji.
- Chodź znajdziemy sobie jakieś fajne miejsce na plaży. – zaproponował Blaise.
Młodzi mężczyźni spokojnie przechodzili między leżakami, ręcznikami czy kocami plażowymi. Znajdowali się w nie dużej odległości od morza, szli sobie spokojnie brzegiem wypatrując zadowalającego miejsca.
- Stary, patrz jakieś laski zostawiły swój cały dobytek i poszły gdzieś. – spostrzegł Smok po kilku minutach marszu.
- To co? – zapytał bardzo inteligentnie czarnoskóry czarodziej.
- To, to, że ktoś może to ukraść. – wytłumaczył jak dziecku.
-  Od kiedy ty się tak martwisz o mugoli, a w ogóle co cię to? - Zabini pytając, śmiesznie poruszał ramionami.
- Wcale nie martwię się o mugoli! – zaprzeczył szybko. – Tylko ubolewam nad ludzką głupotą. – mówiąc to teatralnie załamał ręce.
- No dobra, dobra. Chodźmy dalej. – powiedział szybko, żeby nie zdenerwować swojego kumpla. Wkurzony smok równa się zły smok.
- O patrz! Jakie dziwne coś. – oznajmił Draco, patrząc na wielki dmuchany zamek.
- Nigdy nie widziałem takiego cuda. Czego to mugole nie wymyślą. – odpowiedział Diabeł z uśmiechem spoglądając na skaczących ludzi w tym kolorowym czymś. - Idziemy? – zapytał nie odrywając wzroku od zamczyska. Jego brązowe oczka błyszczały teraz przyjaźnie. 
- Później. Teraz choć znaleźć jakieś fajne miejsce. – odpowiedział młody Malfoy.
- Może zjemy kukurydzę? – zapytał Zabini patrząc na wysokiego faceta w pokaźnym wieku, który biega po całej plaży i w języku Portugalskim i Angielskim na całe gardło krzyczy:
- KUKURYDZA! KUKURYDZA! GORĄCA PYSZNA KUKURYDZA!
- Diable, czy ty naprawdę masz zamiar zjeść coś od faceta, który biega po całej plaży i śmierdzi potem? Nie wiadomo gdzie sika, a na pewno nie myje po tym rąk. Maca twoją kukurydzę, za którą ty zapłacisz grube pieniądze. I na koniec nie jesteś pewien czy ta twoja „pychota” jest ciepła. Naprawdę Blaise? Ja dziękuję. – Arystokrata zakończył swój wykład wielkim tryumfującym uśmiechem.
- Skoro stawiasz to w takim świetle, to ja też podziękuję. – powiedział przegrany Zabb z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
- Chodź lepiej znaleźć to miejsce. – powiedział, a uśmiech nie znikał mu z twarzy.
- Stary, wiesz, że czasem mówisz jak moja matka? Nie fajnie, nie fajnie. – wymamrotał pod nosem ciemnoskóry chłopak.

~***~

   Jako pierwsza do celu dobiegła Lavender. Chłopak, który biegł tuż za nią nie zdążył się  zatrzymać, tym samym wpadając na dziewczynę przed sobą, ta straciła równowagę upadając twarzą na piasek.
- Przepraszam. – powiedział skruszony Chris, podając pomocną dłoń dziewczynie.
- Nic… Pfu! Nic się nie stało. – powiedziała przerywając, żeby wypluć niepotrzebny piasek z ust. Przyjęła dłoń, wstała i otrzepała brzuch z piasku, chichocząc przy tym słodko. Po chwili do wyżej wymienionej pary dobiegła reszta nastolatków.
W tyle została tylko Hermiona z jednym chłopakiem. Dwójka młodych ludzi szła spokojnym krokiem w stronę dmuchańca, nie śpiesząc się jak poprzedni.
- To co Hermi, gdzie chodzicie do szkoły? – zapytał po chwili Erick.
- Do Hogwartu. – powiedziała bez zastanowienia, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Nie słyszałem o takiej szkole. A gdzie ona jest? - Na czole chłopaka pojawiła się lekka zmarszczka świadcząca o tym, iż chłopak zapewne myśli.
- W środkowej… Anglii? - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż stwierdzenie. - A wy gdzie się uczycie?
- Wszyscy chodzimy do tej samej szkoły. Także w Anglii, tylko, że hmm… raczej w północnej części. – odpowiedział z pogodnym uśmiechem.
- No to ten, może wybierzecie się z nami wieczorem do klubu? – zapytał po krótkiej chwili milczenia.
- No jasne. – odpowiedziała, po czym uśmiechnęła się uroczo, ukazując chłopakowi równiutkie, białe ząbki.
- To co, ścigamy się? – zapytał z nadzieją w głosie. – Kto ostatni ten stawia koktajl! – ostatnie zdanie prawie wykrzyknął i ruszył biegiem w stronę zamku.
- I tak będę pierwsza. – Krzyknęła do chłopaka, którego właśnie doścignęła i zrównała się z nim krokiem.
- Już to widzę! Ze mną nie wygrasz, koleżanko! – odpowiedział naśmiewając się z dziewczyny, którą właśnie wyminął.
Gdy już dotarł na miejsce, przystanął i chwycił się za kolana, był pierwszy i niesamowicie zmęczony.
- Stawiasz koktajl. – oznajmił spokojnie, gdy Miona dołączyła do niego.
- Szybki jesteś. - powiedziała z naburmuszoną miną.
- Jak na dziewczynę to ty też.
 Gryfonka zaśmiała się tylko, nic już nie odpowiadając.
- Chodź. - powiedział Erick, po czym pociągnął dziewczynę za rękę.
Chwilę później para była już w dmuchanym, kolorowym zamku, gdzie czekała na nich reszta znajomych.
- Ginny, patrz! –krzyknęła Luna wskazując chłopaka, który właśnie robił podwójne salto w tył.
- Wow! to było… świetne. –  zaczęła podlizywać się Lav.
- Pff... Nic takiego. – powiedziała Hermiona z ironicznym uśmiechem wypisanym na twarzy.
- A co kochaniutka? Umiesz lepiej? – zapytał Jack podchodząc bardzo blisko Hermiony.
- Jesteś pewny? – zapytała z chytrym uśmieszkiem.
- Jasne, dawaj. – powiedział udając, że nie widzi tej miny.
Dziewczyna powoli weszła na środek swojej prowizorycznej ścieżki. Wyskoczyła w górę, zrobiła potrójne salto w tył, upadając na ręce, po czym zrobiła cztery gwiazdy w przód. Wstała dumnie, co było u niej rzadkością, wyprostowała się i posłała rozbawione spojrzenie na chłopaka z rozdziawioną buzią i zdziwionym spojrzeniem.
- Anioł, nie dziewczyna. – mruknął Erick pod nosem.
- Merlinie! Hermi, gdzieś ty się tego nauczyła?! – zapytała wyraźnie zszokowana Luna.
- Jak byłam mała rodzice zapisali mnie na akrobatykę artystyczną. – powiedziała i wzruszyła lekceważąco ramionami.
- Akro… co?! – zapytała głupio Luna, zwracając tym na siebie uwagę chłopaków.
- Nie wiesz co to akrobatyka artystyczna? – zapytał Peter, który stał najbliżej blondyny.
- Oczywiście, że wiem. – oburzyła się – Tylko… Tylko… Tymczasowo nie pamiętam. – dodała cichutko, ledwo słyszalnie.
Chłopcy na tą odpowiedź zachichotali pod nosem.
- Niemożliwe. - dało się słyszeć z ust jednego z młodych przystojniaków.
Kiedy chłopacy uspokoili się na tyle, żeby zapanowało cisza między nimi, dało się słyszeć głośne krzyki faceta w żółtej koszulce, sprzedającego kukurydzę.
- To co, która chce pyszną, gorącą kukurydzę? – zapytał David.
- Ja! – krzyknęła Gin.
- Ja też! – dodała Lav.
- Hmmm… może być. – oznajmiła Luna.
- Ja podziękuję. – powiedziała spokojnie Hermiona. – Nie lubię kukurydzy. – dodała ledwo słyszalnie.

~***~

   Po upłynięciu 30 minut uczennice hogwardzkiej szkoły i chłopaki znajdowali się w wodzie, wygłupiając się jak małe dzieci. Erick brał Hermionę na ręce, mimo jej protestów i wrzasków, kołysał się z nią, czasami wrzucał do wody. Pomimo, że Hermionie nie za bardzo się to podobało, i co chwila udawała naburmuszoną, to były chwile, że i ona nie powstrzymywała się od wybuchnięcia donośnym śmiechem. Jack non stop popisywał się swoimi umiejętnościami, wykonując różnego rodzaju fikołki nad i pod wodą, a Lavender przyglądała mu się zadziornie, na okrągło komentując jaki to on nie jest wspaniały. Peter jak to na niegrzecznego chłopca przystało, podtapiał koleżanki, śmiejąc się przy tym głośno, za co czasami udało mu się oberwać w postaci krzyków, oburzeń, szturchnięć, a nawet i odwzajemniania podtopień. David z Chrisem rywalizowali pomiędzy sobą, o to, który dłużej wstrzyma oddech pod wodą, a Ginny ich obserwowała i sędziowała. Luna zaś, skakała ze specjalnej skoczni raz na bombę, raz delfinem, przy czym jej ciało wspaniale układało się w postaci łuku, co przyciągało wiele męskich spojrzeń. Każdy był zajęty sobą, miło spędzając wolny czas.

~***~

   Dwóch ślizgonów po dość długich poszukiwaniach, w końcu znalazło idealny obszar na rozłożenie się. Przystanęli w miejscu upuszczając swoje torby na złocisty piasek i z wielkim zapałem zaczęli rozkładać swoje plażowe koce. Gdy już  wszystko skończyli układać, rozwalili się na kocykach, kładąc się na brzuchu i opalając swoje plecy, przynajmniej w przypadku Dracona.
- Smoku słuchaj, bo tak myślę jeszcze o tym incydencie, który miał miejsce w samolocie... – zaczął mówić Blaise, jednak nie dane mu było dokończyć swojej wypowiedzi, gdyż coś, a raczej ktoś raczył mu przerwać.
- Blaise, proszę, skończ.
- Nie, nie Draco, ty musisz wiedzieć, że wojna się już skończyła, że teraz wszystko będzie wyglądać inaczej.
Młody arystokrata milczał, więc Zabini wziął to za znak, iż może mówić dalej.
- Wiem, że będzie ci trudno, ale musisz zaakceptować ludzi mugolskiego pochodzenia oraz szlamy i zdrajców krwi. - wypowiadał te słowa bardzo poważnie, co było u niego rzadkością. Ton głosu jakim mówił, spowodował, że zamiast poprawnie wyciągniętego wniosku, wywołało to małe rozbawienie na twarzy odbiorcy. Brunet udał jednak, że tego nie widzi i kontynuował równie poważnie jak poprzednio.
- Draco, Voldemort nie żyje, powinieneś się cieszyć. – stwierdził pełen powagi czarnoskóry ślizgon. – Zrozum, nie ma już podziału na czystą i brudną krew. Większość czarodziei stara się nie zwracać na to nawet najmniejszej uwagi, i tobie też bym radził. Musisz zapomnieć o tym co było, a żyć teraźniejszością i tym co dopiero będzie. Nie ma sensu wracać do tamtych mrocznych czasów, kiedy się było jeszcze w szeregach Voldemorta. – zatrzymał się na chwilę, żeby złapać trochę świeżego powietrza, po czym kontynuował. – Zapomnij o tym co ci przez te wszystkie lata wpajał ojciec. O czystości krwi. Draco, proszę, zrób to dla mnie. – powiedział na koniec, robiąc maślane oczka. Odpowiedziała mu jednak cisza.
Po upłynięciu paru minut, Zabini jeszcze raz zabrał głos.
- A, i jeszcze jedno. Proszę cię, nigdy już nie podnoś ręki na dziewczynę, nawet jeśli miałaby to być szlama. – i tym zdaniem zakończył już swój od dawna planowany ,,monolog’’.
Po długim milczeniu, młody Malfoy postanowił się odezwać.
- Dzięki za dobre rady, może z nich skorzystam. – mówiąc to, uśmiechnął się irytująco. 
Zabiniemu momentalnie opadła szczęka, nie spodziewał się takiej reakcji po Draconie, oczekiwał raczej wybuchu złości, poirytowania i zdenerwowania z jego strony.
- Dobre rady to moja specjalność! – zaśmiał się przeraźliwie, wypowiadając ostatnie słowa, a Draco mu zawtórował.
Diabeł miał nadzieję, że to co powiedział nie poszło na marne i, że Draco choć trochę coś zrozumiał. Nie chciał dla niego źle, wręcz przeciwnie, był jego najlepszy przyjacielem i oddałby swoje życie by ratować jego. Wiedział, że jest dla niego najbliższą osobą i nigdy nie może go zostawić w potrzebie, a teraz Draco potrzebuje go najbardziej. Musi być dla niego wsparciem w tych trudnych chwilach.

   Kiedy słońce dawało się już we znaki, ślizgoni zakończyli wylegiwanie się i postanowili, że teraz wypożyczą sobie wodne skutery i dla rozrywki trochę na nich popływają.
- To jak, 30 minut? – zapytał Blaise dla pewności, stojąc już przy kasie.
- Mhm – mruknął Młody Malfoy, intensywnie kiwając przy tym głową.
- Chciałbym wypożyczyć dwa skutery wodne na 30 minut. – powiedział dumnie Zabb, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Oczywiście, wyjdzie 42.87 euro – odpowiedziała kobieta odbierając zapłatę, po czym wręczyła Diabłowi dwie pary kluczyków. Zabini odebrał kluczyki, przy czym kiwnął głową w ramach podziękowania i razem z Draconem wyszli z wypożyczalni kierując się w stronę przystani. Tam czekał na nich instruktor, który miał im zapewne wszystko wytłumaczyć. 
Po krótkim objaśnieniu, chłopacy dosiedli swoich skuterów, odpalili je i ruszyli.
- Hej, Smoku! Patrz lepiej kto tam pluska się w wodzie! – zawołał do kumpla Blaise, wskazując palcem na kilka osób, które beztrosko wygłupiały się niedaleko nich.
-  No, no, chyba pasowałoby złożyć nie małą wizytę, nie sądzisz Diable? – zapytał retorycznie, z ironicznym uśmiechem na ustach.
- Ależ naturalnie! – krzyknął odwzajemniając również ironiczny, jednak trochę mniej niż poprzednik uśmiech, po czym bez żadnej zapowiedzi ruszył w kierunku ich punktu zainteresowania.
- Dokąd się tak śpieszysz Smoku? Czyżbyś umierał już z tęsknoty za swoją rudą wiewiórą?
-  zapytał Draco wyprzedzając przyjaciela i posyłając mu pełen szyderczości uśmiech.
Czarnoskóry ślizgon wywrócił teatralnie oczami
- Skąd w ogóle taki wniosek?! – krzyknął Blaise, udając naburmuszonego.
- Gdyby się tak głębiej zastanowić to i owszem, od jakiegoś czasu podoba mu się Ginevra, ale skąd Draco mógł o tym wiedzieć? Przecież nigdy mu się z tego nie zwierzał. – zastanawiał się w myślach Blaise zapominając o otaczającym go świecie i o tym, że chwilowo przebywa na skuterze, i musi go kontrolować. Tymczasem Draco pochłonięty własnymi myślami,
jechał w stronę wcześniej ustalonego punktu, zapominając o tym, że w tyle został jego najlepszy przyjaciel. Gdy już się zbliżał do celu, w głowie zaświtał mu pewien pomysł, który koniecznie musiał zrealizować. Powoli zbliżał się do kasztanowłosej gryfonki, która najwyraźniej jeszcze go nie zauważyła, w ostatniej chwili nabrał najwyższą prędkość i przy samej dziewczynie wykonał ostry zakręt, nie spowalniając przy tym skutera, po czym odjechał. Manewr ten spowodował wielkie fale, które z olbrzymią siłą zostały wyrzucone wprost na nieświadomą tego dziewczynę. Hermiona po tym zdarzeniu, mimo iż znajdowała się w wodzie, została powalona z nóg, głęboko zanurzając się pod wodę. Tylko silne i dobrze wyrzeźbione ramiona swojego nowo poznanego kolegi pozwoliły ją wynurzyć.
- Pffu... pffu... co za debil! Ja go kiedyś zabiję! – wykrzykiwała wkurzona do granic możliwości Hermiona.
- znasz go? – zapytał z ciekawością Erick.
- Yyy... taak, można tak powiedzieć.
- Kto to był?
-  A co cię to tak obchodzi?! Nie interesuj się!
W tej samej chwili podjechał pod nich Diabeł, któremu udało się zobaczyć całą akcję.
- wybacz Mionka, on na pewno nie chciał. – zaczął bronić swojego przyjaciela Blaise, lecz wychodziło mu to dość nieudolnie.
- Spoko Blaise, ty nie musisz się za niego tłumaczyć, to nie twoja wina. – powiedziała Hermiona uśmiechając się delikatnie. Zabb kiwnął tylko głową odwzajemniając uśmiech i odjechał za młodym Malfoyem. 
Erick po chwili zarejestrowania całej sytuacji, która miała teraz miejsce, powrócił do rozmowy z gryfonką.
- No przepraszam, już nie będę. Masz racje, nie powinno mnie to obchodzić. – wypowiedział ostatnie zdanie lekceważąco, lecz zarazem trochę smutno. Nie spodziewał się, że go tak potraktuje. Przecież nie zrobił nic złego. Powoli odwrócił się od niej, w celu odejścia, jednak coś go powstrzymało, a mianowicie dłoń dziewczyny ściskająca jego ramię.
- Czekaj. – powiedziała cichutko, prawie niedosłyszalnie. - Przepraszam, ja nie powinnam się tak zachować. Jestem po prostu zła i podenerwowana, wybacz. Jeśli chcesz tak bardzo wiedzieć to, to on chodzi ze mną do szkoły, no i ten, no, to jest mój tak jakby wróg. Nienawidzimy się od pierwszej klasy, na każdym kroku mi ubliża. Mam już go po prostu dość. Myślałam, że jak wyjadę na wakacje będę mogła w spokoju wypocząć, a nawet tu nie daje mi żyć. – mówiła tak szybko, że chłopak ledwo ją rozumiał.
- Dobrze, już dobrze. – powiedział spokojnie, przytulając ją do swego torsu. 
- Wiesz my będziemy się już zbierać, dochodzi 17.00 a przecież musimy się wyszykować jeszcze na dyskotekę. – mówiła odsuwając się powoli od dobrze umięśnionego torsu chłopaka.
- Dobra, to ja zgarniam chłopaków i też idziemy się ogarnąć, o 20.00 będziemy czekać pod waszym hotelem.
- A może być 21.00? – zapytała, słodko się rumieniąc.
- Ah tak, trzy godzinki to dla was za mało? – zaśmiał się szczerze, na co Miona zrobiła skwaszoną minę. – Pewnie, niech będzie 21.00.
- Dzięki – powiedziała i odeszła, zbierając przy tym resztę dziewcząt.

~***~

   Gdy znalazły się w apartamencie, od razu zaczęły przygotowania na wyjście do klubu. Hermiona założyła na siebie pięknie dopasowaną sukienkę, sięgającą do połowy ud.
Kolor lekkiego pomarańczu cudownie komponował się z jej jasnym odcieniem skóry.
Sukienka  na plecach miała oryginalną, piękną kokardę całą w koronce, tak jak reszta ubioru. Do tego dobrała czarne, wysokie szpilki z zamszu, które również posiadały małą kokardeczkę, umiejscowioną z boku obuwia.
Na szyi widniał czarny łańcuszek. W ręce trzymała tego samego koloru kopertówkę z złotymi  zdobieniami. Dziewczyna spięła włosy w lekkiego koka oraz wypuściła kilka dość długich pasm, które przepięknie okalały jej drobną twarz. Paznokcie pomalowała na czarno, a na twarzy zrobiła lekki makijaż, który idealnie podkreślał jej wielkie oczy koloru płynnej czekolady i pełne malinowe usta.
Ginny zaś, założyła krwistoczerwoną sukienkę sięgającą również do połowy ud, która idealnie komponowała się z jej rudymi włosami. Suknia ta nie posiadała ramiączek. Zaprojektowany był na prosty, ale seksowny oraz obcisły skrawek odzieży. 
Srebrne buty na koturnie, zakupione w mugolskim sklepie, prezentowały się gustownie na jej smukłych, ładnych nogach. Swoje długie, rude włosy zakręciła w śliczne, grube fale, które swobodnie opadały na jej ramiona. Następnie zrobiła sobie lekki makijaż, podkreślający jej delikatne rysy twarzy. Gdy i ona była już gotowa, wyszła dumnie z łazienki, pokazując się reszcie młodych kobiet, które wyczekiwały jej z niecierpliwością. Następnie wszystkie wspólnie opuściły swoje tymczasowe mieszkanie, udając się na imprezę.

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 4


  Hejka :)

  Na początku chciałyśmy bardzo przeprosić za taką długą nieobecność, ale miałyśmy mały kryzys :)
Co do rozdziałów, to nie chcemy nic obiecywać, ale postaramy się dodawać każdy co dwa tygodnie.
Chciałybyśmy Was również prosić o pozostawienie własnej opinii w postaci komentarza, gdyż to dla nas motywacja do dalszej pracy.

A teraz zapraszamy do czytania! Mamy nadzieję, że rozdział się spodoba :)


~***~

   Za małym, samolotowym oknem chmury przybrały barwę przepięknej czerwieni. Zachód słońca zbliżał się nieubłaganie. A potem noc, gwiazdy i ciemność. 
- Szanowni państwo! Proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa, podchodzimy do lądowania. - ciepły i proszący głos wydostał się z głośników, informując zebranych w maszynie o mecie podróży.
Wszyscy obecni dostosowali się do prośby.
- Witamy państwa w pięknej i równie urokliwej Portugalii. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług. Miłego pobytu życzy cała załoga. – Powiedział po dłuższej chwili, ten sam głos. Tym razem dało się w nim wyczuć nutkę zmęczenia i zniecierpliwienia.

~***~

   Po niecałych dwóch godzinach, cztery dziewczyny szły spokojnie w stronę swojego pięknego, pięciogwiazdkowego hotelu. Na takie wygody mogły sobie pozwolić, dzięki wygranej przez Hermionę nagrodzie pieniężnej. 
Z zewnątrz budynek wyglądał na urokliwy i luksusowy, podobnie jak w środku. Ściany koloru cappuccino pięknie odbijały promienie słoneczne, co dawało niesamowity efekt.
Wchodząc na recepcję, dało się zauważyć ogromne zdobione lustra ze złotymi obramowaniami i stare, piękne popiersia kobiet w równie bogatych zdobieniach. Troszeczkę dalej stały dwa cudowne, drewniane biurka z wyrzeźbionymi wzorami przypominającymi starożytne runy.
Wszystko urządzone było w przepychu, jednak nie odrzucało to oka.
Cztery przyjaciółki powolnym, leniwym krokiem podeszły do przyjaźnie uśmiechającej się recepcjonistki. Kobieta o długich blond włosach, lekko zakręconych w grube fale, ubrana była w zwykłą ołówkową spódnicę i białą, luźną bluzeczkę. Wyglądała naprawdę elegancko, zapewne nie jeden mężczyzna się za nią uganiał.
- Witam, drogie panie. W czym mogę pomóc? – zapytała, a jej głos był śmiesznie wysoki i przypominający dziecięcy pisk. Mimo tego, kobieta wydawała się być bardzo miła.
- Dzień dobry. Mamy tu zarezerwowany pokój na nazwisko Granger. – powiedziała uprzejmie Hermiona.
- Tak, tak. Proszę bardzo pokój, a raczej apartament, 632. Siódme piętro. Proszę zostawić bagaże. Zostaną doniesione do pokoju. Miłego pobytu. – odpowiedziała kobieta po czym wręczyła Mionie klucze.
- Dziękuję – powiedziała i odeszła razem z resztą w stronę windy.
Po chwili wszystkie razem stały przed drzwiami apartamentu 632.
- To co dziewczyny, gotowe przeżyć najlepsze wakacje w życiu? – zapytała Ginny, gdy Miona powoli otwierała drzwi do ich małego królestwa. Uczennicom hogwardzkiej szkoły zawarło wdech w piersiach. Mimo, że znajdowały się w pięciogwiazdkowym hotelu i były przygotowane z tego powodu na wiele korzyści i duży luksus, nie spodziewały się zastać aż tak fenomenalnego wystroju wnętrza. Na pytanie przyjaciółki żadna nie odpowiedziała, każda pochłonięta wspaniałym widokiem.
Pierwszy ich oczom ukazał się piękny widok z okna, na wprost wejścia była bowiem przeszklona ściana, z której widać było urokliwą plażę i równie zachwycające, błękitne morze. Jednak wracając do pomieszczenia: na środku stała piękna, kremowa, skórzana kanapa. Ściany pomalowane były na ładny, złoty kolor, w niektórych miejscach brązowy. Wisiały na niej też piękne obrazy, namalowane ręką profesjonalisty. Przedstawiały krajobraz Portugalii nocą, jak i za dnia. Podłoga wyłożona była błyszczącym drewnem o barwie dojrzałej wiśni.
W rogach pokoju stały dwie potężne, drewniane półki z książkami. Urokliwe, złote zakończenia przedstawiały najróżniejsze wzory, ale jedyne co przychodziło do głowy, patrząc na nie, to płynąca, wzburzona woda. Tak przedstawiał się salon. Dalej dziewczęta przeszły do sypialń, w której stały po dwa duże łóżka z brązowym baldachimem. Na satynowej pościeli koloru dojrzałej śliwki węgierki, dokładniej na każdej poduszce, leżały słodkie czekoladki z nadzieniem miętowym. Dalej łazienka. Majestatyczna, ogromna wanna, wykonana zapewne na wzór starożytnej Grecji z pięknymi złotymi nogami, zdobiła środek pomieszczenia. Na lewej ścianie znajdowały się dwie duże umywalki z okrągłymi zakończeniami. A nad nimi powieszone zostały ogromne lustra, w tym samym kształcie. Kilka kroków na północ leżały piękne, śnieżnobiałe ręczniki z nazwą hotelu, nawet ta była wyszyta złotą nicią.
Wystrój był oszałamiający, cały hotel i apartament zapierał dech w piersiach. Cała oprawa była idealna. Bez przesytu i zbędnych rzeczy.
Mimo to, najbardziej zniewalający był zapach unoszący się w tymczasowym mieszkaniu.
Rozróżnić można było czekoladę, nutkę wanilii, cynamon i, oczywiście, zapach kwiatu róży.
Młode kobiety były oczarowane całokształtem. Zapowiadały się wspaniałe wakacje.

~***~

   Kiedy ich bagaże zostały dostarczone na swoje miejsce, tak jak zapowiadała wcześniej recepcjonistka, dziewczyny postanowiły się rozpakować.
Gdy już wszystkie ubrania były posegregowane i ładnie poskładane na półeczkach szafy, szampony, mydła i przeróżne tego rodzaju płyny oraz kosmetyki znalazły już swoje miejsce w łazience, a pozostałe niezbędne przedmioty też zostały ulokowane w poszczególnych pomieszczeniach, dziewczęta już dość zmęczone i trochę zgłodniałe, postanowiły poszukać jakiegoś pobliskiego pubu, by coś zjeść.

Po opuszczeniu hotelu, rozglądnęły się dookoła, fascynując się jeszcze chwilę pięknym krajobrazem morza, po czym uwagę jednej z nich, przykuł w oddali wielki napis: ,,RESTAURANTE BARALTO’’.
- Patrzcie, tam jest jakaś restauracja, idziemy?
- Pewnie, chodźmy, czuję, że zaczyna mi burczeć w brzuchu. – odpowiedziała z uśmieszkiem zadowolenia Herm, po czym skierowała się z przyjaciółkami w stronę w którą wskazała poprzednio Ginny.
Gdy po paru minutach drogi były już na miejscu, zajęły ostatni w rogu stolik, który jako jeden z nie wielu był wolny.
-Witam bardzo, proszę, o to menu. – powiedział uprzejmie kelner, wręczając Hermionie kartę z daniami.
- Dziękuję – odpowiedziała, obdarowując mężczyznę odrobinę skrępowanym uśmiechem.
Od razu, gdy mężczyzna odszedł odezwała się Ruda.
- Miona, widziałaś jak on się na ciebie gapił?!
 - Och, nie przesadzaj już tak. – powiedziała zmieszana Hermiona mimowolnie się rumieniąc. Nie żeby coś, ale nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna był przystojny.
- Wiewiórka ma rację, patrzył się na ciebie jak w obrazek! – wyskoczyła nagle Lav, uśmiechając się kpiarsko.
- Taak, i nawet puścił do ciebie oczko. – mówiąc to Luna, zauważyła u przyjaciółek wyraz niedowierzania, więc kontynuowała. – No co? Grzywopączki już mi wszystko zdążyły powiedzieć, osobiście wkradły się na jego marynarkę, by móc się mu przez dłuższą chwilę jeszcze przyglądać, po czym wróciły i wszystko mi powiedziały.
- Ach, rozumiemy już. – powiedziała Ginn, po chwili odwracając się w stronę Hermiony i ironicznie się uśmiechając, dopowiedziała. – Widzisz? Mówiłam ci, że na ciebie leci, aaaach to będzie wielka miłość. – rozmarzyła się Ruda.
- O, teraz to przesadziłaś, kochana. O tym możesz sobie tylko i wyłącznie pomarzyć, chłopak chciał być miły, nic więcej. – powiedziała Hermiona zadzierając brodę do góry. Chciała skończyć już ten żałosny temat i dłużej go nie dążyć. Nie po to tu przyszła by zachwycać się jakimś mężczyzną, tylko w spokoju zjeść i odpocząć. Jednak one jej na to, widocznie nie pozwalały.
- To co, zamawiamy coś? – zapytała od niechcenia Miona.
- Mhm, ja biorę to ,,bacalhau’’, czytałam o nim za nim tu przyjechałyśmy, jest to suszony i solony dorsz, narodowa potrawa kraju, bardzo popularny. – zaczęła opowiadać dumna z siebie Lavender. Było się czemu dziwić, pierwszy raz w życiu chyba coś ją tak zainteresowało, oczywiście w kwestiach edukacyjnych i kulturalnych, normalnie interesuje się wieloma rzeczami, jednak najbardziej jej uwagę przykuwają chłopcy. 
- No, no, widzę, że oprócz naszej Hermionki, ktoś również poczytał o Portugalii. – uśmiechnęła się zadziornie Ginny.
Lavender jednak, zignorowała zaczepkę koleżanki.
- Ja chyba też to wezmę, wygląda tak apetycznie, zgodzicie się ze mną, prawda? – zapytała zawsze rozmarzona Luna.
- Tak, tak, rzeczywiście wygląda bardzo smacznie, myślę, że na początek pasowało by spróbować główne danie kraju, jak mówi Lav.
- Masz całkowitą rację Mionka, też to biorę, to jak, cztery razy ,,bacalhau’’? – upewniła się Ginevra, na co trójka pozostałych kiwnęła głowami, również wyrażając chęć na zjedzenie tej potrawy.
Widząc akceptację ze strony dziewczyn, Ginny kiwnęła na kelnera, który momentalnie pojawił się tuż obok i zgłosiła zamówienie.
Po upłynięciu kilkunastu minut dostały swoje dania, które zaczęły zajadać z wielkim apetytem, delektując się każdym ugryzionym kęsem.
Gdy już zakończyły swoją przygodę ze smacznym dorszem, wstały od stolika, zostawiając na nim zapłatę w postaci gotówki i ruszyły do hotelu. 

~***~

- Ale tu jest zajebiście Smoku, mówię ci, to będą najlepsze wakacje pod słońcem. 
- Taa, nie zaprzeczę, ale o tym pogadamy później. – zaczął Draco nie pewnie, widać, że był jeszcze podenerwowany tą całą sytuacją, która miała miejsce w samolocie. – Muszę to wszystko co się stało odreagować, chodźmy się gdzieś napić. – powiedział już trochę pewniej, uśmiechając się kwaśno, na co Zabini wybuchnął szczerym śmiechem.
- Dla ciebie wszystko Smoku. – Mówiąc to, wstał z kanapy i ruszył w stronę drzwi, a za nim skierował się Draco.

Hotelowy bar z alkoholem znajdujący się na zewnątrz budynku, wyglądał bardzo kusząco, to też dwójka ślizgonów z rosnącym pragnieniem, skierowała się w jego stronę, mając nadzieję, że znajdą coś dla siebie.
Mieli pełną świadomość tego, że o ognistej mogą sobie tylko pomarzyć, więc musieli obejść się jej smakiem, a pragnienie zaspokoić czymś innym, co również przypadnie im do gustu, jak ognista whisky. 
Rzeczywiście, tak jak się spodziewali, był ogromny wybór, począwszy od  aperitifów poprzez wódki i trzykrotnie destylowane alkohole o niezwykłej łagodności, pochodzące z najróżniejszych zakątków świata.
Malfoy zdecydował się na irlandzką whisky, za to Blaise postawił na Brandy. Po wypiciu całej zawartości zakupionych butelek, już dobrze wstawieni ślizgoni, zaczęli kierować się w stronę drzwi hotelowych. Jednak, przed samym wejściem prowadzącym do wnętrza budynku, uwagę chłopaków przykuły cztery dziewczyny zmierzające w ich stronę.

- Patrz Diable na lasseczki, które idą w naszą stronkę. – zaczął Draco rozbawiony, z niestety błędnie wywnioskowanej przez siebie nowiny.
- Taak, masz całkowitą rację Smoku, one idą w naszą stroneczkę, idą do nas! – uradowany chłopak, aż podskoczył z radości, o mało nie zaliczając przy tym gleby. 
- Coś mi się wydaje przyjacielu, że dziś szybko nie pójdziemy lulać. – stwierdził z satysfakcją ślizgon, na co Blaise mu zawtórował. Przyglądając się jeszcze chwilę ich obiektom zainteresowania, do głowy Dracona wkradła się myśl, że skądś je kojarzy, lecz szybko pozbył się jej, tłumacząc sobie, że pewnie za dużo wypił, i ma jakieś zwidy.
Pochłonięci dalej dyskusją nawet nie zauważyli, jak obok nich przechodzą dziewczyny, o których tak namiętnie rozmawiali.
- Draaaco, czy widzisz to co ja? Oone poszły sobie, oone nie zwróciły na nas nawet uwagi! – ostatnie zdanie prawie wykrzyknął, ignorując na sobie zdezorientowany wzrok otaczających go ludzi. Draco jednak się nie odezwał, zajęty wpatrywaniem się w sylwetki oddalających się młodych kobiet. Nic nie mówiąc, ruszył za nimi, do hotelu, mając nadzieję je tam jeszcze zaczepić. Był niesamowicie zadowolony że będzie mógł dzielić hotel z takimi pięknościami.
Pozostawiony w tyle Zabini, wywrócił tylko oczami i udał się za przyjacielem.

~***~

   Dziewczęta pochłonięte entuzjastyczną rozmową, ledwo zauważyły jak ktoś o nie zawadza.
Mimo to, momentalnie się obróciły, aby zobaczyć kto zakłóca im konwersację.
Gdy tylko zobaczyły sprawcę, wszystkim czterem opadła szczęka. Pierwsza jak zwykle, oprzytomniała najmłodsza latorośl Weasley’ów.
- Czego ty jeszcze chcesz, Malfoy? – wyskoczyła na niego Ginevra, mierząc go morderczym wzrokiem.
Zdezorientowany chłopak, spojrzał na dziewczyny, i dopiero teraz uzmysłowił sobie, skąd je kojarzył.
-O Salazarze! W co ja się znowu wpakowałem. – zaczął analizować sytuację, jednak jego rozmyślania przerwał dobiegający z dala, jego czarnoskóry przyjaciel. – Dzięki Ci Salazarze! Nie będę przynajmniej siedział w tym bagnie sam. – zakończył swoje przemyślenia, gdyż usłyszał zza pleców, głos zdyszanego Zabiniego.
- O Salazarku! Hermionka?! Jak się czujesz? – zapytał z rozczuleniem Blaise, a Malfoy słysząc to, o mało nie zwymiotował. Mimo to, postanowił się nie odzywać, i tak miał dość problemów.
- Yyy... w porządku Blaise, dziękuje – odpowiedziała Miona, obdarzając odbiorcę słabym, choć milutkim uśmiechem.
- Co cię do nas sprowadza? – zapytała niespodziewanie Lavender, kierując pytanie do ciemnoskórego ślizgona. Była niemal pewna, że przyszedł tu specjalnie do niej, wszakże chciała to usłyszeć z jego ust. Ten jednak się nie odezwał, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Wiewiórkę.
Ginevra, widząc to, momentalnie się zmieszała, a na jej twarzy pojawiły się dwa urocze rumieńce.
Zdenerwowana już trochę Lav, lekceważeniem jej, ze strony Zabiniego, znów zabrała głos:
- Halo?! Blaise? Pytam się o coś. – wymawiając te słowa, równocześnie pomachała mu ręką przed oczami, w celu odtrącenia jego uwagi od Ginny. Nie chciała się do tego nigdy przed nikim przyznać, ale strasznie była zazdrosna o Diabła. Od dawna się w nim podkochiwała, jednak nigdy nie miała odwagi, by pierwsza do niego zagadać. Teraz, gdy dostała taką szansę, on nie zwraca na nią najmniejszej uwagi, interesując się wszystkimi dziewczynami dookoła, tylko właśnie nie nią. 
- Cco? Ty coś mówiłaś? Nic nie słyszałem, wybacz.
- Och nic nie szkodzi! Pytałam się, co cię tu do nas sprowadza, bo chyba nie przypadkowo tu jesteście, nie?
-Yy, jasne że nie, tto znaczy, mmy, my tu mamy pokoik, i właśnie do niego idziemy, prawda Smoczku? – Zaczął się tłumaczyć Blaise, przy tym dużo sepleniąc, widać było, że Brandy robi swoje. Kiedy nie usłyszał od swojego przyjaciela przytakującej odpowiedzi, obrócił się za siebie, w celu namierzenia danego ślizgona. Obiekt jego zainteresowania, spoczywał na kafelkowej podłodze, opierając się plecami o ścianę, i w tej pozycji najprawdopodobniej  uciął sobie drzemkę.
Zabini widząc to, teatralnie wywrócił oczami, wypuszczając przy tym głośno powietrze.
Hermiona która stała najbliżej go, czując woń wydobywającą się z ust kolegi, zawołała:
- Merlinie, przecież wy jesteście całkowicie pijani!
- Och Mioneczko, nie przesadzaj już tak, to tyko były dwie flaszki na głowę.
- Tylko?! Tylko?! Chyba, aż! – zaczęła krzyczeć rozzłoszczona dziewczyna. – Patrz na siebie, przecież ty ledwo mówisz. – dopowiedziała już trochę spokojniej. Chłopak tylko westchnął nie odzywając się już, miała rację, może rzeczywiście trochę przesadzili.
Po minucie zamyślenia ze strony dziewczyny, kontynuowała. - Blaise, a co do tego, co wcześniej mówiłeś. Jaki pokój? Nie mów tylko, że macie tutaj wynajęty apartament?!
Diabeł spojrzał tylko z dziwnym wyrazem twarzy na Mionę, po czym powiedział:
- No a myślisz, że skąd się tu wzięliśmy? Nasz apartament jest na drugim końcu korytarza. Nie cieszycie się? – Ostatnie zdanie skierował już do wszystkich dziewczyn, uśmiechając się diabolicznie. W końcu nie przypadkowo, przydano mu przezwisko ,,Diabeł’’.
- Och! Ja się cieszę! – zawołała rozanielona Lavender, nie kontrolując wypowiedzianych przez siebie słów. Ginny wraz z Hermioną popatrzyły na nią z dezaprobatą, ale nic na tą zaskakującą wiadomość nie odpowiedziały. Przytaknęły tylko głową, na wznak, że rozumieją, po czym zaczęły oglądać się za Luną, gdyż przez ostatnie kilkanaście minut, były tak zajęte tą nieustępliwą wymianą zdań, że nawet nie zauważyły, że Lun się zbytnio w rozmowie nie udziela, a raczej w ogóle, tylko najwyraźniej gdzieś odeszła.
Dziewczyny złapały tylko Lavender za rękę, a następnie skierowały się w stronę swojego apartamentu, z myślą, że najprawdopodobniej tam będzie znajdowała się ich zguba. Na odchodne rzuciły jedynie krótkie ,,pa’’, po czym zniknęły za drzwiami prowadzącymi do ich tymczasowego mieszkania. Tak jak się spodziewały, zastały w pokoju Lunę, która zajadała się waniliowym budyniem. Na jej kolanach leżała gazeta o nazwie ,,Żongler’’, a na jej nosie spoczywały okulary, które były dodatkiem do tego popularnego pisma.
Gryfonki przysiadły się do Lovegood, i do końca wieczoru wspólnie trajkotały o dzisiejszym dniu, miło spędzając czas w swoim towarzystwie.

~***~

   Po zniknięciu gryfonek z pola widzenia Zabiniego, podszedł on do kumpla leżącego nieopodal, lekko chwiejąc się na nogach.
- Smoku, obudź się, musimy iść do siebie. – zaczął Diabeł, szturchając Dracona w ramię.
- Cco się dzieje? – zaspany Malfoy, ledwo widział na oczy.
- Spokojnie Smoku, tymczasowo siedzisz na korytarzu, jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć. – uśmiechnął się ironicznie Blaise. – Wstawaj śpiochu, idziemy do pokoju.
- Ach tak, już, już wstaję – mówił to, podnosząc się z podłogi równocześnie otrzepując spodnie. Zaczął się rozglądać dookoła, i w końcu swój pytający wzrok zatrzymał na Diable – To gdzie jest ten nasz pokój o którym mówisz?
- Yy... z tego co za pamiętałem to chyba na końcu korytarza, ale na Salazara! Nie pamiętam który numer!
- Zabini! Ja cię kiedyś zabiję!
- No a czego ty oczekujesz?! Myślisz, że ja będę o wszystkim pamiętał?
- Yhy... dobra nie ważne, chodź, może do rana znajdziemy swój pokój.

Gdy znaleźli się już na drugim końcu, bez zastanawiania weszli w pierwsze lepsze drzwi. Ku ich zdziwieniu drzwi nie stawiały oporu, wręcz przeciwnie.
Jednak, kiedy tylko znaleźli się w progu, usłyszeli krzyk przerażenia, a przed nimi zmaterializowała się owinięta w sam ręcznik, starsza kobieta, w ręku trzymająca prawdopodobnie szczotkę klozetową.
- Wy zboczeńce! Wynocha mi stąd! No już! Sio, sio! – zaczęła się wydzierać, gestykulując przy tym dziwnie ręką, za to drugą wymachując szczotką klozetową, jakby ich chciała ochlapać. Przypominało to trochę księdza trzymającego w ręku kropidło i kropiącego ludzi wodą święconą, w tym przypadku, była to też woda, ale niestety z muszli klozetowej.
Po szybkim opuszczeniu mieszkania, odetchnęli z wielką ulgą.
- Ta baba jest jakaś nienormalna.
- Powinna się leczyć, wysłałbym ją chętnie do Munga. – zaśmiał się drwiąco Smok, razem z Blaisem.

 Po upłynięciu 15 minut i ,,odwiedzeniu’’ przez ten czas jeszcze kilka niewłaściwych apartamentów, w końcu udało im się odszukać własny. Zadowoleni ślizgoni, z wytchnieniem rzucili się na łóżka, błyskawicznie zasypiając.

~***~

   Promienie słoneczne leniwie przedzierały się do pokoju czterech młodych kobiet. Brązowowłosa powoli uchyliła swoje, wręcz przeźroczyste powieki ukazując oczy barwy płynnej czekolady. Podniosła się do pozycji siedzącej, rozkosznie przeciągnęła i zamruczała jak zadowolona kotka. Rozglądnęła się po dość dużej sypialni tylko po to, żeby jej wzrok zatrzymał się na rudej przyjaciółce, która była jeszcze pogrążana w głębokim śnie.
- Ginny! - zawoła starając się obudzić dziewczynę. Odpowiedziało jej jednak ciche mruknięcie. Usta starszej gryfonki rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Powolutku wstała ze swojego łóżka i z zamierzeniem wskoczenia na nic nie spodziewającą się bezbronną istotkę, ruszyła w jej stronę. Już się przygotowywała, gdy przerwał jej cichy, ledwo słyszalny szept.
- Spróbujesz! – zaczęła ostrzegawczo wiewiórka. - A będziesz spać za drzwiami. – dokończyła doskonale znając zamiar swojej współlokatorki.
Dziewczyna nic sobie nie robiąc ze słów młodszej przyjaciółki wskoczyła na nią z głośnym śmiechem. Nie nacieszyła się jednak długo tą sytuacją, bowiem chwilkę później leżała na ziemi. Spadając narobiła tyle hałasu, iż prawdopodobnie obudziła pół hotelu.
Ruda już miała coś powiedzieć, jednak nie było jej to dane, ponieważ do pokoju wpadły pozostałe kumpele. Ich twarze wyrażały czysty szok. Popatrzyły po sobie i jak jeden mąż wybuchły czystym, wesołym śmiechem.
- Coś nas ominęło? – zapytała wesoło Luna.
- Nie nic. – odpowiedziała szybko Mionka. Chyba ciut za szybko. Zarumieniła się nieznacznie i zgrabnie wstała z podłoża.
- No więc dziewczyny, jakie plany na dziś? – zapytała spokojnie Ginny.
- Plaża! – wykrzyknęły wszystkie jednocześnie, tak głośno, że tym razem z pewnością postawiły cały hotel na nogi.
- Ok, to teraz zostało nam… - zaczęła wolno Gin, a w jej niebieskich oczach tańczyły teraz wesołe ogniki.
- Ja zamawiam jako pierwsza! – tym razem przerwała jej Herm. Ruda na tą rekację nie zdążyła pisnąć ani słówka, gdyż ta z prędkością światła chwyciła kosmetyczkę, czarne, skąpe bikini i wpadła jak torpeda do łazienki.
To wszystko miało w sobie tyle gracji i kobiecości co Tom goniący Jerry’ego, w tej popularnej kreskówce dla dzieci. Na szczęście Miona po drodze nie zaliczyła gleby, potężnego plaszczaka patelnią w czoło, ani tysiąca innych, bolesnych wypadków.
Wchodząc do łazienki dziewczyna szybko ściągnęła zbędną piżamkę i wskoczyła do wanny. Z pomocą swojego ulubionego żelu do kąpieli o zapachu truskawek z białą czekoladą, umyła dokładnie, acz szybko swoje ciałko i wyszła z ,,mini jacuzzi’’, chlapiąc przy tym niemiłosiernie płytki podłogowe. 
Skończywszy poranną higienę, kasztanowłosa zabrała się za ujarzmianie swojej burzy włosów. Poszło jej zgrabnie i szybko. Teraz jej piękną twarz okalały grube, długie loki koloru ciepłego brązu, można było się też dopatrzyć rudych refleksów. Założyła swój strój a na niego ubrała obcisłe, krótkie szorty. Wyszła z założenia, iż chłopak musi szaleć za tym czego nie widzi, niż patrzeć na to co odsłonięte. Dlatego również zdecydowała się na luźny biały top z niebieskim nadrukiem „ I’m sexi and I know it.”
Zrobiła jeszcze szybki, lekki, oczywiście wodoodporny makijaż i wyszła z pomieszczenia.
Od razu udała się do dziewczyn siedzących na łóżku Gin.
- Teraz ja! – krzyknęła właścicielka posłania i udała się do łazienki.
 Tak zeszło im półtorej godziny zanim wszystkie zdążyły się wyszykować.

Schodząc ze schodów dziewczyny zauważyły, iż na recepcji stoi przystojny brunet, zagadując niewysoką blondyneczkę, którą poznały już wcześniej, gdy je obsługiwała. Jako, że Lav szła na samym początku, pierwsza go ujrzała. Oczywiście nie obyło się bez dziecięcych pisków i krzyków typu : „Zamawiam.”
Miona zaczęła się zastanawiać, czy ta dziewczyna naprawdę ma 18 lat.
- Hej, chciałyśmy przekazać klucze. Wybieramy się na plażę. – powiedziała szybko Ruda, zauważając, że Lav już chciała wejść jej w słowo. Jakby ta się wtrąciła zeszło by im z pół godziny. Brown, widząc reakcję młodej Weasley, fuknęła tylko obrażona.
Po pięciominutowym spacerku dziewczęta były już na pięknej, dużej i trochę zbyt zaludnionej portugalskiej plaży.
Piękne, błękitne niebo nie musiało wstydzić się żadnej chmurki.
Złoty piasek wirował na leciutkim wiaterku, a równie niebieskie co niebo morze, od promieni słonecznych mieniło się tysiącami barw.Było po prostu cudownie.
Wszystkie cztery dziewczyny westchnęły rozmarzone na ten cudowny widok.
- Zabijcie mnie, muszę sprawdzić czy w niebie może być piękniej. – powiedziała cicho Luna, a w jej głosie słychać było jawne rozmarzenie. Pozostałe gryfonki zaśmiały się tylko i
bez słowa odpowiedzi ruszyły żwawym krokiem w stronę morza.
Niedaleko brzegu, znalazły wolne miejsce, choć było trudno.
Rozłożyły co miały rozłożyć, rozsiadając się wygodnie i najnormalniej w świecie zaczęły się opalać.
- Lun, mogłabyś mi odwiązać sznureczek w kostiumie, nie chcę żeby mi się odbił. – mruknęła cicho, ale uprzejmie Hermiona.
- Oczywiście, słońce. – zażartowała radośnie Luna, i wykonała prośbę przyjaciółki.
Po chwili wszystkie cztery leżały dupami do góry i opalały plecki, słuchając dość głośno grającej w tle, wakacyjnej muzyki.
- Dziewczyny, a może byśmy tak zagrały z tymi przystojniakami, o tam. – powiedziała Lav, pokazując głową na grupkę pięciu, najwyraźniej dobrze zbudowanych Portugalczyków, grających w siatkówkę.
- Kochane, czy wy wiecie może co to za gra i jak się w nią gra? – zapytała nagle Ginny, przygaszając zapał Lavender.
- Nie, ale zawsze możemy się nauczyć. Jeśli moimi nauczycielami będą takie ciacha, będę bardzo ponętną uczennicą. – odpowiedziała z uśmiechem na co wszystkie cztery zaśmiały się głośno. Swoim nagłym wybuchem zwróciły uwagę kilku osób siedzących niedaleko.
- No to chodźmy! – rzuciła krótka Luna. Wszystkie popatrzyły po sobie, pokiwały głowami na znak zgody i zachichotały pod nosem. Były strasznie ze sobą zgodne, jak stare dobre małżeństwo. Lekko skrępowane podeszły do chłopaków, uśmiechając się przy tym przymilnie.
- Cześć, możemy zagrać? –zapytała z udawaną nieśmiałością Luna, ta dziewczyna nigdy nie była wstydliwa.
- Jasne, zapraszamy, przydałoby się więcej osób. – powiedział jeden z chłopaków, śmiejąc się uroczo, pokazując przy tym swoje białe, jak również okazałe zęby. Dziewczyny zaśmiały się głośno.
- Ja jestem Ginny, to jest Lavender, dalej Hermiona i Luna.
- Jestem Erick, to jest Peter, David, Chris i Jack. – wysoki, przystojny i umięśniony chłopak przedstawił kolegów. Wszyscy wyglądali jakby byli jedną wielką rodziną, od siebie nie różnili się prawie niczym. Wygląd podobny, wszyscy równie umięśnieni, białe ząbki i ciemna, mocno opalona karnacja. Jednym zdaniem byli idealni i każdy na swój sposób wyjątkowy.


~***~

CDN :)

wtorek, 4 lutego 2014

Urodzinowa Notka ;3

Wszystkiego najlepszego Agnieszka ! <3



Do pokoju dwóch młodych kobiet wpadały nieznośne, ranne promienie słoneczne, oświetlając wszystko dookoła. Brązowo-kremowe ściany pięknie komponowały się z ciemnym fioletem na pościelach, nadając uroku pomieszczeniu mieszkalnemu. Na środku znajdowały się dwa łóżka, a po lewej stornie wieża. Obok urządzenia dwa równe stosy płyt. Każdy innej osoby. Pierwszy składał się przeważnie ze „spokojnego” popu, drugi natomiast z hip-hopu i rapu.
Dalej stały dwie takie same szafy. Wyglądem przypominały tylko zewnętrzną stronę, wewnątrz były całkowicie różne. Nie tylko to różniło te dwie nienormalne osoby. Zewnętrznie i wewnętrznie były tak całkowicie różne, jednak jednocześnie takie same. Dziwne i niezrozumiałe, ale prawdziwe. Łączyła je miłość do książek. Obie uwielbiały także pisać i śpiewać. Trochę dziwne połączenie, a jednak wszystko jest możliwe. Tak jak już wspomniałam, dziewczyny lubiły inną muzykę, miały różne upodobania. Trudno im było się dogadać, ale jak to mówi stare powiedzenie: „Przeciwieństwa się przyciągają.” Jak widać nie tylko w miłości, ale także w przyjaźni. Można je było spokojnie porównać do „Jing i Jang”, ognia i wody lub pary kolorów: czarny i biały.
^*^
Blondynka o długich, prostych włosach powoli uniosła zaspane powieki i usiadła na łóżku. Rozejrzała się dookoła i jej wzrok spoczął na sąsiadce. Miała ona bowiem brązowe, kręcone włosy do łopatek, ciemną karnację i czekoladowe oczy, teraz skryte pod powiekami. Dziewczyny żyły ze sobą w przyjaźni. Kochały się jak siostry, były sobie bliskie i takie tam bzdety. Najważniejsze, że mogły sobie ufać i liczyć na drugą.
- Agnieszka! – krzyknęła szarooka. W odpowiedzi usłyszała jedynie ciche mruknięcie przyjaciółki. Zirytowana podeszła do budzonej wcześniej, pociągnęła kołdrę, która chwile potem znalazła się na ziemi, i zrzuciła czekoladowooką z łóżka. Ta od razu poderwała się i uniosła do pozycji stojącej. Jej oczy ciskały błyskawicami w blondynkę. Ona nic sobie z tego nie robiąc, wybuchła głośnym śmiechem.
- Julia, debilko! Nie można delikatniej?! Z kim ja żyję?! – krzyczała mocno zirytowana Agnieszka.
- Oj, kochanie nie złość się tak. Wołałam, krzyczałam, biłam. A ty nic! Masz szczęście, że nie sięgnęłam po ciężką artylerię! – odpowiedziała, cały czas się śmiejąc. Tak właśnie wyglądał każdy poranek dwóch przyjaciółek. No może wyjątkiem były weekendy.
- Dobra, dobra. Zbieraj dupę. Ja lecę na trening, a ty rób tam… a rób co chcesz.- dodała blondi z chytrym uśmieszkiem. Julia od 5 lat trenuje siatkówkę, lubi to, co robi. Agnieszkę natomiast nie ciągnęło nigdy do sportów, jednak bieganie wieczorem lub rano z przyjaciółką uwielbia.
Po tych słowach Panna J udała się do łazienki. Tam ubrała się w wcześniej przygotowane krótkie, czarne spodenki i luźną, czerwoną, sportową bluzkę z krótkim rękawkiem.  Do tego dobrała czarne adidasy, a włosy związała z wysoką kitkę. Zrobiła jeszcze leciutki makijaż i mogła wychodzić.
Przechodzą przez sypialnię zauważyła, że jej współlokatorka wróciła do łóżka, nie miała zamiaru dopuścić, by dalej spała.
- Wstawaj dupo wołowa! Nie będziesz leżeć cały dzień w łóżku. Do pracy! – powiedziała wskakują na łóżko biednej, nic nie spodziewającej się dziewczyny. Ta wystraszyła się nie na żarty.
- A weź idź już i nie pierdziel. Dzisiaj nie idę, mam wolne. – odpowiedziała czekoladka - tak bowiem, brzmiało przezwisko Agnieszki - głosem cichym, spokojnym jak na wkurzoną osobę.
- No dobra, dobra. To w takim razie dzisiaj ty robisz obiad. Jak wrócę, to może pooglądamy jakiś film? – zapytała słodziutko szarooka. W jej głosie można było rozpoznać śladowe ilości ukrywanej ironii. Widziała bowiem, że i tak będą oglądać film, zawsze tak robią. Zazwyczaj są to mrożące krew w żyłach horrory, jednak zdarzają się czasami ckliwe komedie romantyczne i fajne wyciskacze łez. W końcu trzeba trochę popłakać.
Dziewczyna nie otrzymała jednak odpowiedzi na pytanie, chyba że uznaje się wywrócenie brązowymi oczami. Chichotając cicho pod nosem wyszła z domu i truchtem pobiegła na sale, gdzie odbywały się treningi. Do pokonania miała niecałe 2 kilometry.
^*^
Za oknem mieszkania przyjaciółek rozkwitały piękne kwiaty, mimo iż mieszkały w mieście, to na ich balkonie nigdy nie brakowało cząstki wsi, na której się wychowały. Na osiedlu znajdował się mały plac zabaw dla dzieci i kilka maszyn do ćwiczeń. Dalej stał mały, żółty sklepik spożywczy, a koło niego grupka starszych ciotek wymieniających się nowymi plotkami. Za to w mieszkaniu naszych bohaterek, jak zawsze, coś się działo.
- Aga, wróciłam! – krzyknęła od progu wchodząca dziewczyna. Szybko ściągnęła buty – robiąc przy tym niemiłosierny bałagan, ponieważ zrzuciła kilka rzeczy leżących na szafce - i zostawiła je w nieładzie.
- Ok. Jestem w kuchni, ułóż po sobie buty ! – odkrzyknęła czekoladka. Mimo że nie widziała poczynań młodej kobiety, dobrze wiedziała, że zrobi to co zawsze. Julia była bowiem strasznym bałaganiarzem.
- Dobrze, dobrze mamusiu. – sarknęła blondynka wchodząc do kuchni.
Dopiero teraz poczuła, że coś cudownie pachnie, zapewne obiad przygotowany przez brunetkę.
- Co na obiad ? – zapytała niepewnie, ponieważ w tej kwestii nie miała dużego zaufania w towarzyszce. Nie to, że nie umie gotować, tylko bardzo lubiła eksperymentować, czego ona nie pochwalała. Choć sama nie umiała gotować.
- Spokojnie, to tylko gulasz. – odpowiedziała z nutką urazy w głosie.
- Jejjj… Jak ja dawno gulaszu nie jadłam! Jesteś najlepsza! – powiedziała jasnowłosa, jednocześnie klaskając i podskakując jak małe dziecko. Czasami zachowywała się naprawdę dziecinnie.
- A teraz idź się umyć i przebrać. Nie zapomnij tylko wymyć rączek przed obiadem. – powiedziała matczynym głosem Aga, starając się przy tym nie roześmiać. Nie udało się , po chwili obie śmiały się z ich krótkiego dialogu.
Julia poszła do łazienki, a Agnieszka w spokoju kończyła robić obiad.
^*^
Gdy dziewczyny kończyły obiad, do drzwi niespodziewanie ktoś zapukał.
Julia wstała i szybkim krokiem pobiegła otworzyć.  Po chwili znajdowała się w ramionach wysokiego, przystojnego chłopaka o czarnych - jak węgiel - włosach i pięknych zielonych - jak trawa - oczach. Tuż za nim wszedł równie wysoki i przystojny chłopak, jednak ten miał brązowe, niczym kora, włosy i oczy połyskujące błękitem.
- Siemka Mała, gdzie Aga ? – zapytał swobodnie chłopak z niebieskimi oczami, lekko szturchając Julię łokciem. Ona była jednak zbyt zajęta swoim chłopakiem, żeby odpowiedzieć, więc wskazała palcem w stronę kuchni. Chłopak odszedł we wskazane miejsce.
- Kocham cię Mateusz, wiesz ? – wyszepta blondyna do chłopaka, który cały czas trzymał ją w żelaznym uścisku.
- Wiem, ja ciebie też, Kochanie - odpowiedział po chwili.
- Chodź, zobaczymy co z Agnieszką i Markiem. - po tych krótkich wyznaniach dziewczyna pociągnęła chłopaka w stronę kuchni.
Zastali tam niemałą sensację, Agnieszka siedziała na kolanach przybysza całując się z nim namiętnie. Nie byli oni razem, jednak coś między nimi iskrzyło. Była ta pisana chemia itd. No wiecie… ona kochała jego, on ją jednak nikt nie mógł zrobić pierwszego kroku.
Julia zaśmiała się głośno, zwracając uwagę zakochanych. Odskoczyli od siebie natychmiastowo. Agnieszka oblała się czerwonym rumieńcem. Jej twarz dosłownie  przypominała buraka. Nie bardzo się tą sytuacją przejmując, blond pobiegła do Agnieszki i mocno ją przytuliła.
- Wiedziałam. Wiedziałam, że tak będzie. Wreszcie dałaś radę! Albo on dał.
– wyszeptała na ucho przyjaciółki. Po czym obie zachichotały.
Po chwili Julia, odwróciła się do chłopaka Agnieszki, po czym mocno uderzyła go w tył głowy.
- Jezuuu, Julia! Za co? – powiedział zdezorientowany chłopak, masują przy tym bolące miejsce.
- Co tak długo, głupku? – zapytała winowajczyni z chytrym uśmieszkiem. Jednak w jej oczach tańczyły wesołe iskierki radości.
W odpowiedzi wszyscy zaśmiali się.
- Chodźcie, idziemy się napić. – po tych słowach wszyscy udali się do salonu z kieliszkami w ręku i mocnym alkoholem.
^*^

Po niecałej minucie wszyscy czworo siedzieli już w salonie na ziemi i grali w butelkę – na pytania oczywiście.
- Jak się poznałyście? – zapytał Marek, chłopak brązowowłosej.
- Hmm… To dość długa historia. – odpowiedziała Agnieszka z uśmiechem.- No może tak najprościej, spotkałyśmy się w księgarni, kupowałyśmy tę samą książkę. Później to tak samo poszło, okazało się, że mieszkamy niedaleko. Razem wychodziłyśmy na lody, bawiłyśmy się, spotykałyśmy, gadałyśmy o chłopakach i obgadywałyśmy inne dziewczyny.
- Ale jak to nie widziałyście, że mieszkacie w jednej miejscowości, przecież Julia mieszkała na wsi, ty też? Nie rozumiem. – dopowiedział Mateusz.
- Kochanie, nie ma tu czego rozumieć. – stwierdziła Julia i dała słodkiego buziaka swojemu chłopakowi. - Agnieszka dopiero wtedy się przeprowadziła, więc nie wiedziałyśmy o swoim istnieniu. – zachichotała. - Dopiero musiałyśmy się spotkać w innym mieście, żeby się zaprzyjaźnić - dodała na koniec.
- Dobra, dalej? – zapytała Agnieszka.
Nie czekając na odpowiedź wszystkich, Mateusz zakręcił butelką.
Wypadło na Agnieszkę.
- Co zrobiłaś najgłupszego pod słońcem? - dwie dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym parsknęły głośnym śmiechem. Chłopacy patrzyli na nie jak na wariatki, ale im to nie przeszkadzało. Śmiały się dalej, a łzy zaczęły spływać po ich zaróżowionych od alkoholu policzkach.
- Zamknęłyśmy w trumnie naszego przyjaciela Filipa. – odpowiedziała, kiedy nieco się uspokoiły.
- Co?! – wykrzyknęli oba przedstawiciele płci brzydkiej.
- No, byłyśmy pijane. On nas upił. – zachichotały. - Po czym w drodze powrotnej do domu, gdy mijaliśmy kostnice, w naszych chorych głowach zaświtał pomysł, żeby Filipa zamknąć w jednej z trumien. No, jak pomyślałyśmy, tak zrobiłyśmy. Nieźle się później musiałyśmy tłumaczyć właścicielowi, dlaczego z jego z trumny wyszedł zdrowy człowiek. Facet był bliski zawału… - Zacięła się, ponieważ już nie mogła wytrzymać i tak cała czwórka tarzała się ze śmiechu.
- A wy? Co zrobiliście najgłupszego pod słońcem? – zapytała Julia, nie przejmując się butelką. Chłopcy zareagowali dokładnie tak samo jak dziewczęta. Wymienili spojrzenia i śmiali się.
- Robiliśmy striptiz na planie zdjęciowym do jakiegoś tam filmu, teraz jesteśmy gwiazdami kina. A najlepsze jest to, że wcale to nie było zamierzone. Po prostu upiliśmy się i wparowaliśmy na jakiś plan. – opowiedział jeden z chłopaków.
Tak, jak i nasze dwie bohaterki, oni byli najlepszymi przyjaciółmi.

^*^
Dwie pary rozmawiały jeszcze długo - do białego rana. A potem była sobota i kolejne odpały oraz przypały. Przynajmniej będzie co wnukom opowiadać.
To właśnie historia dwójki przyjaciółek, które, jak już wiecie, są mocno nienormalne, ale i tak bardzo się kochają.

 ^*^

Po korekcie czegoś takiego boli mnie głowa :D Nawet nie wiem, czy do końca jest to sprawdzone… Że też się na to zgodziłam! :D

Julia: no w życiu bym nie pomyślała, że wymyślisz coś tak dziwnego ;o Znam cię już, no z 8 lat będzie, i wiem, że jesteś lekko pierdolnięta – taaaa, lekko xd – no, ale takie coś… Wow ;o

Agnieszka: Uwierz mi, po sprawdzeniu tego przed północą, mam dość… :D Ale jak dobrze wiesz, to jest twój prezent urodzinowy od Julki! A ja dołączam się do życzeń! Wszystkiego dobrego i najlepszego, sto lat małpeczko! :D

                                                                                  ~   Wasza ukochana ktosia, same wiecie która ;*

^*^

No ktosia – przewraca oczami – poprawiła. ; )
Nie wiem od czego zacząć, na początek chciałam się pożegnać bo wiem, że już długo nie pożyję. ; ) Jednak na swoją obronę powiem, że nie mam pojęcia o czym myślałam pisząc to.
Agnieszka, wiesz, że Cię kocham.  Życzę ci oczywiście wszystkiego naj… ! Pieniędzy, fajnego samochodu, domu, męża, równie popapranych - co ja - dzieci. Łezka się w oku kręci.  Żebyśmy żyły tak, jak żyjemy i dalej prowadziły razem tego bloga. ; )
I najważniejsze ! Żebyś wreszcie uwierzyła w siebie, widzę, że czasami brakuje Ci pewności w swoją osobę ( choć nie pojmuję czemu ).
Aaaaa… no i standardowo, jak co roku. Pamiętaj, że masz na kogo liczyć. Masz mnie i ktosia. My cię zawsze kochamy mimo, że mnie denerwujesz, irytujesz, wkurzasz, zanudzasz, itd. To cieszę się, że Cię mam. ; *
Bez ładu i składu, ale przesłanie dotarło. <3 

                                                                                                               ~  Julia