sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 3

Witajcie kochani!

Rozdział już mamy, więc wstawiamy : )
Miłego czytania i komentowania.

~***~

   Białe urywki chmurek unosiły się dookoła samolotu. Luna spojrzała na nie, po czym zanurzyła swoje oczy w jakiejś książce, którą trzymała do góry nogami, a Ginny zajęła się rozmową z Lavender, która wciąż ględziła o niedawno poznanym chłopaku. Po chwili rozmowa zeszła na inny tor.
- Ciekawe, gdzie tak długo podziewa się Miona? – zapytała nagle Ginny.
- Hmm ..nie wiem, może załapała się na małe bara-bara. - stwierdziła z uśmiechem Lav.
- Oh, Lav! To nie czas na żarty! Ja się o nią naprawdę martwię. – odpowiedziała zatroskana, ale również zła i rozdrażniona lekceważącym zachowaniem Lavender, Ginnevra.
- Spokój dziewczyny! Kłócąc się na pewno niczego nie załatwicie. Lepiej chodźmy już do tej łazienki. – powiedziała Luna wstając i ruszając w stronę zamierzonego celu, nawet nie oglądając się na koleżanki.
Po chwili dziewczyny ruszyły za nią. Szły w ciszy, nie odzywając się do siebie, każda pochłonięta swoimi myślami.  

~***~

   W łazience Blaise bezskutecznie próbował ocucić omdlałą gryfonkę. Niestety, musiał sobie radzić sam, Dracona nigdzie nie było, a przecież nie może iść do stewardessy, bo wtedy będzie musiał się tłumaczyć i wszystko się wyda.
Nagle coś mu zaświtało i wpadł na pewien diabelsko-ślizgoński pomysł! W sumie, przecież nie na darmo ma przezwisko ,,Diabeł’’.  Powoli wziął nieprzytomną Hermionę i oparł ją o ścianę. Następnie z podstępnym uśmiechem na twarzy ruszył w stronę wyjścia.


~***~

- Przepraszam Panią bardzo, ale czy mógłbym prosić o jakieś nie duże wiaderko? – zapytał chytrze Ślizgon.
- Ależ na co Panu wiadro na pokładzie samolotu?! Czy coś się stało? – zapytała stewardessa.
- A jednak! Musiała się zapytać, no musiała! - Zdenerwowany Blaise zaczął szybko zastanawiać się nad odpowiedzią, jaką powinien udzielić tej kobiecie.
- No bo, widzi Pani yyy... dostałem, znaczy potrzebuję go, bo yy... zrobiła mi się dziura w butelce na picie i muszę je do czegoś przelać.
- O Salazarze! Co za gafa! Jak mogłem strzelić taką gafę, no jak?! Picie przelać do wiadra, do wiadra! – myślał z prędkością światła, co chwila zadając sobie pytanie, jak mógł „zabłysnąć” taką odpowiedzią i palnąć taką głupotę, on - najlepszy, najfajniejszy i najmądrzejszy ślizgon na świecie - Blaise Zabini.
Zdezorientowany chłopak już miał się zacząć tłumaczyć, jednak zanim zdążył wydusić z siebie choć jedno słowo, wyprzedziła go stewardessa.
- Ale dlaczego wiadro, przecież mogę Panu dać nową butelkę, na pewno będzie o wiele lepiej. - powiedziała uśmiechając się trochę dziwacznie do ślizgona i nie czekając nawet na odpowiedź ruszyła do malutkiego składziku, który znajdował się na samym końcu samolotu.
Blaise już miał coś odpowiedzieć, jednak stwierdził że nie warto, przecież mógłby się jeszcze bardziej pogrążyć, a po co ryzykować. Pomyślał że butelka też może być, więc po chwili ruszył za młodą panienką, co chwila objeżdżając ją z góry na dół i zatrzymując się na ładnych kształtów tyłku. Patrzył jak dana część ciała porusza się w boki, raz w lewo, raz w prawo, cały czas powtarzając ten cykl.
 Przy tej kobiecie nie mógł się skoncentrować. Poprawka, przy żadnej ładnej kobiecie nie mógł się skoncentrować .
Nie był taki jak większość arystokratów, u niego nie liczył się status krwi. On tylko i wyłącznie trzymał się samczego instynktu.
Podobał mu się ten styl życia i nie chciał go zmieniać.
- Proszę bardzo. - powiedziała, grzecznie kobieta i popatrzyła na czarnoskórego chłopaka, jak na wariata.  On w odpowiedzi zarechotał jak stara żaba na sterydach.
- Brawo Zabini! To już całkowicie się pogrążyłeś… – pomyślał chłopak.
Wziął butelkę i udał się w stronę łazienki. Pchnąwszy drzwi, zahaczył o nie nogą.
Otworzyły się, a Blaise upadł obok nieprzytomnej dziewczyny.
- Cholera. - szepnął, jednocześnie starając się podnieść.
Wstał, otrzepał się, wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, podszedł do umywalki i napełnił butelkę czystą, letnią wodą.
Została ostatnia część „Diabelskiego planu, Pana diabelsko-niezdarnego.”
- Herm, nic ci nie jest? – ledwo dosłyszalny, dobiegający zza drzwi, kobiecy głos wypełnił uszy ślizgona.
- Co tu robić? Co tu robić?- gorączkowo myślał. Miał kłopoty. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna czuł się jak małe dziecko, złapane na gorącym uczynku. Wpadł więc na równie dziecinny pomysł, w sam raz na jego poziom  intelektualny.
- Och! Nic, nic, kochanie. Mam tylko mały problem z żołądkiem. Wiesz, te podróże i tak dalej. - powiedział Blaise, starając się jak najlepiej udawać głos Hermiony. Słysząc sam siebie, uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
- Na pewno nic ci nie jest? – zapytał drugi głos, w którym dosłyszalna była nutka niedowierzania. Teraz to już był po kolana w gównie.
- W co ja się pakowałem, to wszystko wina Malfoya! – myślał gorączkowo Zabini.
- Nic, nic. – starał się jak mógł. Wyszło troszeczkę lepiej, jednak dalej nie był zbyt przekonujący. - Idźcie, na nasze miejsca. Może spotkacie jakiegoś fajnego przystojniaka. – zaświergotał wysokim głosem chłopak. Zabrzmiało jak… dławiąca się wiewiórka. 
- Salazarze, błagam ratuj. – prosił w myślach chłopak.
Dziewczęta jednak nie odpuszczały. W pewnym momencie klamka, zaczęła się powoli obracać.
Zabini przestraszony tym odgłosem, cofnął się do tyłu, zahaczając w tym momencie o własne nogi i wylewając zawartość butelki na nieprzytomną Hermionę.
Woda wypływała z pojemnika szybkim strumieniem, więc już po chwili dookoła powstała kałuża. W tym samym czasie, Lav mocowała się z klamką, która musiała się zablokować w momencie przekręcania, bo teraz ani drgnęła.
Przerażony chłopak próbował podnieść się z podłogi, ale wokół niego było mokro i podejmując tę próbę, znowu się przewrócił.
- Kurna, ale ciasno w tym kiblu!
Leżąc na kafelkach, usłyszał odgłos, jakby ktoś usilnie nabierał powietrza, a potem ostry kaszel niczym przesuwanie jakiegoś przedmiotu po papierze ściernym.
Poderwał się szybko, tym razem unikając upadku, i skierował swoje tęczówki w stronę dziewczyny. W kilku krokach pokonał odległość, która ich dzieliła, i uklęknął przy niej. Powieki Granger powoli uniosły się w górę. Spojrzała zdezorientowanym wzrokiem na ślizgona i wydukała zduszonym głosem:
- Zzzzaabinii? – oczy prawie wyszły jej z orbit. – Co ty tutaj robisz?! Przecież diabły nie trafiają do nieba. – wywróciła teatralnie oczami. – Porażka.
- Nie gadaj głupot – mówił, chwytając ją pod ramię – jak nie chcesz, żebym trafił do Azkabanu, to mi pomóż. Kij z Malfoyem! Kretyn sobie zasłużył! Jak można być takim idiotą?! – wypowiedział ostatnie zdanie klepiąc się po głowie.
Nim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć, ponownie odezwał się głos jednej z przyjaciółek – tym razem była to Ginny, którą zapewne zawołała Lavender.
- Hermi, dobrze się czujesz? – jej cichy szept dotarł z korytarzyka.
- Kryj mnie, a Malfoy jest do twojej dyspozycji. Zrobisz z nim, co zechcesz. – powiedział cichutko Diabeł. Hermiona nie mogła oprzeć się takiej propozycji, więc na nią przystała.
- Tak, Ginny. Zaraz wyjdę, chwila. – starała się zachować normalny ton, ale udaremniały jej to wizje Dracona cierpiącego za swoje czyny.
Dokładnie w tym samym momencie drzwi otworzyły się, a w progu stanęły trzy przyjaciółki.
Chłopak całkowicie spanikował, zrobił kilka kółek wokół własnej osi i schował twarz w dłoniach. Udawał, że go nie ma. Jak się biedny zestresuje to naprawdę zachowuje się jak idiota. W rzeczywistości jest bardzo inteligentnym, młodym oraz bardzo przystojnym mężczyzną.
- Mio… ZABINI?!- wykrzyknęła Ginny, tuż po tym jak wparowała do kabiny łazienkowej i zobaczyła zakrytego dłońmi ślizgona.
Ten jednak w dalszym ciągu skrywał się za dłońmi.
- Idioto, przecież cię widzimy. Nie żyjesz chyba w przeświadczeniu, „kiedy zamykam oczy, nikt mnie nie widzi.” ? – zapytała sarkastycznie Ginn.
- Nie, oczywiście, że nie. – odpowiedział szybko speszony. Chyba zbyt szybko.
- Dobra my tu gadu- gadu, a w dalszym ciągu nie wiemy gdzie jest Miona. – powiedziała wyniośle Lav, równocześnie dynamicznie gestykulując rękoma, co wcale nie było potrzebne.
Nie można była nie zauważyć, iż dziewczyna bardzo chciała zwrócić uwagę Zaba na swoją osobę. Uważała bowiem, że to „idealna partia” na męża.
- Tutaj jestem dziewczyny. – wydukała niepewnym głosem Hermiona, wychodząc zza Zabiniego, który nieświadomie zakrył ciało gryfonki swoim ciałem, czym bardzo utrudnił młodym kobietą  misję poszukiwawczą.
Zobaczyły ją, a raczej jej mizerne oblicze.
Twarz dziewczyny jak zawsze piękna i uśmiechnięta, teraz była strasznie blada. Niemal przeźroczysta. Wyglądała jak duch.
- Och Hermi! Tak się martwiłyśmy. - zawołała młoda Weasley, momentalnie do niej podchodząc i obejmując. – Wyglądasz okropnie, co się stało? – zapytała przyglądając jej się uważnie.
- Dobra, dobra, dość ściemy. Powiem wam co się stało… - nagle czarnoskóry się zaciął. Dopiero teraz w jego móżdżku zaświtała myśl, iż to może nie być najlepszy pomysł.
- No wyduś to z siebie! - zirytowała się ruda, patrząc na wcześniejszego rozmówcę z nieukrywaną ciekawością i nieznanym dotąd nikomu błyskiem w oku. Na jej pięknej twarzy zaczęła się malować troska, połączona ze strachem. W pewnej chwili zerknęła również na Mionę dla której również nie było łatwe wyjaśnienie całej tej sytuacji, m.in. dla tego że mało co z niej pamiętała.
- No bo widzisz, ja tylko starałem jej się pomóc... ponieważ yy Mal... – i w tym momencie zerknął na Mionkę, posyłając jej błagalne spojrzenie.
- Nie za bardzo pamiętam co się stało, ale czy to takie ważne? Chodźmy już stąd lepiej, teraz marzę tylko o tym żeby odpocząć.
- To ja w takim razie już Was opuszczam, moja misja spełniona. Żegnam Was moje drogie Panie i Ciebie śpiąca królewno. – puścił Mionie oczko, a następnie skłonił się szarmancko i wyszedł.
W odpowiedzi Lav zachichotała jak cheerleaderka z tych głupawych komedii.
Nikt tego nie skomentował, chyba, że liczy się zniesmaczone spojrzenie Ginny.
Posłała uśmiech nr.4, czyli „Weź mnie zabij, inaczej to ja zabiję ją” do Mionki.
Na co ona próbowała stłumić wybuch niepohamowanego śmiechu.
W tej chwili starała się nie myśleć o tym przykrym wydarzeniu.
Jednak wciąż nie mogła sobie przypomnieć co się stało po spotkaniu z Malfoyem. Obiecała sobie że tak tego nie zostawi, i prędzej czy później dowie się prawdy, najprawdopodobniej wydusi ją od Diabła.
Rozglądnęły się jeszcze wokół siebie, po czym wszystkie cztery dziewczyny skierowały się
w stronę małych, jasnych drzwiczek, przypominających trochę, drzwiczki do norki królika, jak to w mugolskich bajkach ukazują.

~***~

   Draco przechadzał się między przedziałami, co chwila zerkając na okno i wpatrując się w błękitne - niczym ocean - niebo. Zastanawiał się, co Blaise robi z Granger i czy jej w ogóle pomógł. Miał nadzieję, że tak i że nic poważnego jej się nie stało. Nie chciałby mieć później problemów. Po ścianach umysłu chłopaka przesuwały się różne scenariusze. Od tych najgorszych, po te najbardziej namiętne. Nieraz wyobrażał sobie swoje życie z kobietą, którą kocha. Nieraz widział ją we śnie. Znał ją, jednak nigdy nie widział jej twarzy.
Z tych dziwnych rozmyślań wyrwał go nagły dźwięk burczenia w brzuchu. Postanowił iść na swoje miejsce w pierwszej klasie i coś zjeść.
Miał do dyspozycji wiele smacznych dań, jak to w pierwszej klasie, jednak on poszedł na łatwiznę, przynajmniej dla kucharzy, i zamówił sobie makaron z serem.
Zjadł go ze smakiem, po czym odpłynął w krainę Morfeusza, znów niepokojony nieprzyjemnymi snami.

~***~

   Zabini zadowolony ze swoich poczynań ruszył na poszukiwanie swojego przyjaciela. Oczywiście, nie zapomniał o pewnym ,,krótkim’’ monologu na temat zachowana Pana Blond Arystokraty. Wręcz przeciwnie, pamiętał o nim doskonale i wiedział, że Draco musi się przygotować na te męki. Zaraz po akcji z Hermioną, miał w głowie tylko to. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa, ale mimo wszystko postanowił spróbować, chociaż trochę dotrzeć do tego pustego, fretkowatego mózgu Malfoya, wypełnionego tylko i wyłącznie bogactwem oraz czystą krwią. 
Powrócił na wspólne miejsce zajmowane wraz z drugim ślizgonem. Jednak nie spodziewał się, że zastanie Dracona śpiącego na kanapie, mówiąc dokładniej, lecz nie kulturalniej: ,,wywalonego do góry dupą’’. Postanowił, że nie będzie go budzić, wyglądał tak słodko. Z pozoru przedstawiał kochanego, małego, śpiącego aniołka, który nie ma na swoim sumieniu żadnego złego uczynku. Niestety, po chwili miły dla oka widok przerwał malujący się na twarzy blondyna okropny grymas - strachu połączonego z nienawiścią. Przez chwilę mogłoby się zdawać, że nienawiścią do samego siebie.
Blaise tylko cicho westchnął pod nosem, narzekając na zły los, ale mimo wszystko martwiąc się o przyjaciela. 

~***~

   Hermiona, Lavender, Ginny i Luna znów siedziały w przedziale dla zwykłych turystów. Rozmawiały jeszcze chwilę o tym, jak spędzą wakacje w Portugalii. Chwilę później Miona odpłynęła w niebyt, natomiast reszta dalej spokojnie trajkotała o głupotach.
W głowie brązowowłosej zaczęły pojawiać się niepokojące wizje.

Wybiła północ, na czarnym niebie jedynym źródłem światła był okrągły, biały księżyc. Stałam wpatrując się w niego, gdy nagle usłyszałam głos - tak piękny i niesamowicie pociągający, że bez większego namysłu rzuciłam się w pościg za cudownym dźwiękiem.
- Hermiona... - głos jest przepełniony rozpaczą, pomieszany z bólem, przepełniającym każdą komórkę mojego ciała.
Głos, a raczej cichy szept, odbija się echem od każdej ścianki mojego umysłu.
W tym momencie nie czuję nic. Pustka. Wszechogarniająca ciemność, która stopniowo zamienia się w strach.
Idąc za szeptem dochodzę do niewielkiego pagórka, niebo pogrążone jest w całkowitej czerni. Nie widać zbawiennych dla mojego ciała, przenikających przez chmury, promieni słonecznych.
Wiem, że to sen, jednak… no właśnie, jednak. Czuję wszystko, ale nic nie mogę zmienić.
W pewnym momencie, na środku górki, dostrzegam mężczyznę. To on jest właścicielem wspaniałego głosu, kojącego lub zabijającego moje zmysły. Nie umiem dokładnie ocenić.
Stoi tam, na środku, nie widzę jego twarzy, choć wiem, że go znam. Znam ten głos. Znam te ruchy. Znam jego całego. Tylko skąd? Staram się do niego podejść, lecz nie mogę się ruszyć, powoli opadam z sił.
- Nigdy, nie będę na ciebie zasługiwał. – mówi, wydając tak nieprawdopodobnie piękne dźwięki, że sama nie wierzę w to, co słyszę.
Nagle znika i znowu cały mój świat ogarnia ciemność.

Hermiona przebudziła się ciężko dysząc, nie mogąc złapać życiodajnego oddechu.
Ogarnęła ją całkowita pustka. Rozejrzała się zdezorientowana. Dookoła kremowe ściany samolotu napierały na nią, jakby zamknięto ją w pudełku, ale, co dziwne, poczuła ulgę. Mężczyzna odpłynął z jej podświadomości, niczym piasek zabrany przez przypływ.

~***~

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział 2

Hejka : )
Przychodzimy do Was z kolejnym rozdziałem. Wiemy że z małym opóźnieniem, ale postaramy się poprawić. Mamy nadzieję że rozdział się spodoba.
Zapraszamy do czytania : )

~***~

   Wpatrywali się w siebie, jakby cały świat przestał istnieć. Był tylko on i ona. On zimny jak lód, ona zaś ciepła jak ogień. Od niej biło ciepłem, od niego uderzał chłód. 
Hermiona dostrzegała jedynie stalowe tęczówki swojego wroga, które były przepełnione skrajną nienawiścią do jej skromnej osoby. Natomiast Malfoy zauważył w jej oczach błysk, jeden krótki, lecz bardzo wyraźny, a wyrażał on więcej, niż mógł sobie wyobrazić. Mimo to wiedział, co zaraz nastąpi. Sekunda minęła, gdy nagle po jej zaczerwienionym policzku spłynęła jedna, malutka i czysta, niemal przeźroczysta łza, zostawiając po sobie ślad w postaci małej kropelki na kafelkowej podłodze.
Na twarzy Dracona zagościł, wszystkim już znany, ironiczny uśmieszek. Cieszył się, wręcz był rozanielony tym, że wywołał u Granger taki odruch. Jednak dla niego było to za mało. Chciał, żeby płakała. Chciał ją widzieć zalaną łzami i to właśnie z jego powodu. To mu sprawiało największą radość. W takich momentach opanowywała go euforia. Nie mógł nie skorzystać z okazji i nie podręczyć Gryfonki.
- No, no, no, a kogóż moje oczy widzą. Czyż to nie nasza droga szlamcia Granger? – zapytał ironicznie Ślizgon.
- Odczep się Malfoy!
- O! I to jaka agresywna. Co, wybrałaś się na wakacje? A któż Ci je zafundował? Weasley? Ta ruda łasica?! – ostatnie zdanie prawie wykrzyknął.
- Nie twoja sprawa śmieciu! A teraz zejdź mi lepiej z drogi, bo jak nie tto... - jednak nie dane jej było dokończyć, gdyż Draco w ułamku sekundy znalazł się przy niej, wbijając swoją dziesięciocalową różdżkę z głogu w jej delikatną szyję.
Hermiona jęknęła z bólu, czując jak końcówka magicznego patyka, coraz mocniej wbija jej się w szyję. Próbowała się wyrwać, jednak nie dała rady. Chłopak z całej siły zacisnął swoje ręce na jej drobnych nadgarstkach. Miała wrażenie, jakby całe życie z niej uleciało, powoli zaczęła odpływać w krainę snów, myśląc tylko o wiecznym spokoju i uwolnieniu się od bólu, jaki zadawał jej Ślizgon, z każdą sekundą potęgującym się coraz bardziej. A myślała, że nic nie zepsuje jej tego zapowiadanego – od tak dawna – wspaniałego dnia. 
- Nigdy więcej do mnie nie mów! A już na pewno nie w ten sposób! Najlepiej w ogóle się nie odzywaj, trzymaj swój szlamowaty język za zębami! To ty jesteś śmieciem, nic nie wartą szlamą, którą powinno traktować się jak robaka, a nawet gorzej! Niektóre robaki przy najmniej są pożyteczne! – wykrzyczał jej do ucha swoim jadowitym głosem, a dla podkreślenia swoich słów, zwiększył siłę uścisku.
Jednak dziewczyna już nic nie słyszała. Powieki opadły na jej brązowe oczy, pokrywając ciemnością wszystko dookoła. Ręce opadły w bezwładzie, a ona poczuła, że odpływa.
Zemdlała.       
Jej ciało opadło na umięśniony tors chłopaka, by chwilę później zsunąć się na ziemię.
Draco momentalnie odskoczył – jakby nagle coś go poparzyło – od opadającej na niego Gryfonki. Na koszuli poczuł coś niemile mokrego, następnie zobaczył czerwoną plamkę krwi, która wydawała się wypływać coraz szybciej z nie zlokalizowanej jeszcze przez Dracona, rany. Popatrzył zamglonymi, przerażonymi tęczówkami na Hermionę. Jej twarz wyrażała błogi spokój, jednak z miejsca na szyi, gdzie bezduszny chłopak wbij swój kawałek drewna, wypływała strużka czerwonego, bordowego płynu. Malfoy szybko ruszył w stronę wyjścia. Musiał szybko uciekać. Nie chciałby przecież, żeby posądzono go o morderstwo na pokładzie samolotu. Nawet przez tak głupią błahostkę, jak zabójstwo nic nie wartej, debilnej szlamy – Granger.

~***~



   Wkurwiony do granic możliwości syn Lucjusza Malfoya ruszył do przedziału, w którym czekał na niego zniecierpliwiony przyjaciel. Z głowy nie mogła mu wyjść ta przeklęta Granger i nędzna sytuacja. Cały czas denerwował się, czy aby na pewno nikt się nie spostrzeże, że to wszystko jego wina. Że to przez niego Hermiona leży teraz zakrwawiona w łazience. Porzucona, niczym ktoś, kto właśnie przeżył spotkanie z seryjnym mordercą – normalnie jak w horrorze, pomyślał. – a ten z ‘braku czasu’ pozostawił ją na pastwę losu, czyli innymi słowy, aby wykrwawiła się na śmierć.
Nawet nie zauważył, kiedy doszedł na miejsce. Dopiero teraz mógł się na spokojnie przyglądnąć wnętrzu samolotu. Białe fotele zostały obite… chyba kaszmirem. Zważając na drogość biletów i na to, że Draco znajdował się w pierwszej klasie, wszystko było możliwe. Pozłacane rączki, delikatnie błyszczały w świetle. Stewardessy wciąż nosiły w dłoniach szampany, kawior, krewetki i inne drogocenne specjały.
Poza tym chłopak nie mógł zaprzeczyć, że są ładne. Kuse sukieneczki jeszcze bardziej rozstroiły Malfoy’a, więc potrzebował kilka minut, by się otrząsnąć.
Ogólnie rzecz biorąc – LUKSUS.
Aż dziwiło go to, iż wcześniej nie zwrócił na nic uwagi. Ale jak nad tym lepiej się zastanowić, to przecież wiadomo, że takie ‘rarytasy’ są dla niego codziennością.

   Chłopak o czarnych włosach przyglądał mu się od dłuższego czasu. Niczym zwierzę lustrujące swoją ofiarę. Przygotowujące się do ataku – nie dotykiem, ale słowem – który miał nadejść szybciej, niż Draco się spodziewał.
W końcu z innego wymiaru wyrwał go głos przyjaciela.
- Draco… - zaczął Blaise.
- Co?! – odpowiedział krzykiem blond arystokrata.
- Czemu cię tak długo nie było?! Do kurwy nędzy! Czekam tu jak jakiś debil i patrzę za tobą! Udałeś się do kibla, czy zabawiałeś się z jakąś panienką?! – warczał mocno zirytowany, czarnoskóry chłopak. Draco skrzywił się nieznacznie.
- A weź się kurwa odpierdol! Nie twoja zasrana sprawa.
Brunet z tej odpowiedzi wywnioskował, że coś musiało być na rzeczy, skoro jego najlepszy przyjaciel nie chwali się nowym trofeum do kolekcji. Przypatrywał mu się jeszcze dość długą chwilę, przez co z opóźnieniem zrozumiał, że „męska blondynka” jest mocno rozkojarzona i zamyślona.
- Stary, co Ci, kurwa? Wyglądasz, jakby Cię ktoś w kosmos wypierdolił. - odezwał się w końcu Zabini.
- A co Cię to?! – warknął wkurzony Ślizgon.
- Obchodzi mnie to, bo jesteśmy psiapsiółkami. – mruknął dziewczyńskim tonem, mając nadzieję, że właśnie tym stwierdzeniem zwróci jego uwagę. Nie mylił się. Blondwłosy wybałuszył oczy, a jego usta przybrały kształt litery „o”. O to mu właśnie chodziło. - Ale Draco… Kurwa! Wychodzisz z tej durnej łazienki i pierdzielisz nie od rzeczy… Coś ty tam najlepszego odpierdalał?
- „Staaaaaary” – przeciągnął samogłoskę, a Zabini przez chwilę miał wrażenie, że chce się wymigać od odpowiedzi. – Nic mi nie jest i nic mi nie będzie! Kapujesz?! – odpowiedział zdenerwowany Malfoy junior.
- Nie, nie kapuję ! I kurwa, w tym momencie gadaj, co tam się wydarzyło! Jeśli nie, to sam się dowiem! – Po czym przyjaciel Dracona miał zamiar udać się na wskazane wcześniej, miejsce niewiadomego zdarzenia. Jednak powstrzymała go od tego ręka blondyna. Miał zbyt poważny wyraz twarzy, aż za poważny jak na arystokratę, jak na psiapsiółkę czarnoskórego, która zawsze była ‘troszkę’ nadpobudliwa. Malfoy wyglądał, jakby się, dopiero co, urwał z horroru. I to nie takiego byle jakiego. Jakiejś opowieści pełnej grozy i zwrotów akcji.
Przyjaciel księcia Slytherinu wysłuchał jego przejmującej historii, po czym skomentował to jednoznacznie.
- Myślałem, że tylko ludzie w Hufflepuffie są idiotami! – a potem udał się do łazienki, gdzie leżała nieprzytomna, młoda Gryfonka.

~***~

   Wszedł po czym zobaczył leżącą sylwetkę osoby płci przeciwnej. Dookoła rozlewała się wielka bordowa kałuża krwi. Chłopak stanął jak wryty. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Po części nie docierała do niego informacja, że dokonał tego jego najlepszy przyjaciel.
Wiedział, że Malfoy jest agresywny, zaczepny i wiedział, że jeśli ktoś go rozdrażni, to bez jakiegokolwiek wahania, rusza się z tą osobą rozprawić. Jednak nigdy w życiu nie uderzył, ani nie uderzyłby żadnej dziewczyny i na żadną nie podniósłby ręki – nawet na szlamę. To był dla Zabiniego totalny szok, zaczął się zastanawiać, czy naprawdę zna Dracona tak dobrze, jak myśli. Czy wie o nim wszystko, co powinien wiedzieć. Musiał koniecznie z nim porozmawiać, przecież nie może się tak dłużej zachowywać. Postanowił jednak, że swoim zapewne długim monologiem, pt.,, Jak postępować z kobietami – poradnik Pana Zabiniego’’,  obdarzy arystokratę później. Teraz trzeba się zająć Hermioną. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie nic poważnego.
   Powoli podszedł do poranionej dziewczyny. Wyglądała okropnie. Posiniaczone dłonie tylko oszpecały jej piękne, a zarazem zgrabne ciało. Nie mógł pogodzić się z myślą, że to wszystko sprawka jego najlepszego kumpla. Nigdy nie spodziewałby się po nim czegoś tak brutalnego i to w stosunku do dziewczyny.
Klęknął przy niej, obracając jej twarz w stronę jego. Dopiero teraz to zauważył. Mała, ale za to głęboka dziurka, z której wypływał potoczek krwi. Szybko sięgnął za pas, po czym wyciągnął stamtąd swoją różdżkę. Powoli zaczął oczyszczać dziewczynę z resztek krwi, a następnie swoje poczynania przeniósł na kafelkową podłogę. W między czasie zdążył też opatrzyć jej ranę.
Gdy już wszystko skończył, starał się delikatnie ocucić dziewczynę.
- Ej Grang... Hermiona.– wypowiedział jej imię dość głośno. Niestety, tak jak myślał,
dziewczyna nie zareagowała.